Bezrobocie i nierówności

Ostatnio więcej mówi się w Polsce o nierównościach, jakimi obrodziła pierwsza dekada ustrojowej transformacji. O nierównościach majątkowych, dochodowych, o nierównym starcie, o nierównych szansach. Znakomicie, że mówi się dużo. Gorzej, że nieraz głupio, aż zęby bolą.

Tymczasem problem istnieje. Zresztą nie tylko w Polsce. Rzecz ma charakter powszechny. Fakt. Ale faktem jest też, że ilekroć ktoś startuje z sakramentalną formułką: "Polska jest krajem błyskawicznie rosnących zróżnicowań" - rozlega się natychmiast zduszony jęk liberałów. Czy słusznie jęczą miłośnicy nieskrępowanej ekonomicznej wolności?Jak najbardziej niesłusznie. Zamiast wzdychać z politowaniem nad niereformalnością stetryczałych socjalistów, liberałowie powinni wziąć się do obrony słusznych, ich zdaniem, nierówności. Mogliby, na ten przykład, udowodnić, że im większe są nierówności - tym niższa stopa bezrobocia. Mogliby, gdyby konkurencja ze strony lewicy zmuszała ich do wypruwania sobie żył. Ale ona słaba jest, jak nie przymierzając konkurencja w polskiej piłce kopanej.Lewica "w temacie" nierówności "leci towarzyszem Wiesławem", czyli nudno, histerycznie i bez konkluzji. Lewica referuje, co dzieje się na świecie w ostatnim ćwierćwieczu. A dzieje się tak, że w 1979 roku przeciętny amerykański pracownik z górnego decyla dochodów zarabiał 3,2 razy więcej niż jego kolega z dolnego decyla, a w roku 1985 już 4,3 razy więcej. Od 1979 roku począwszy 97% przyrostu dochodów przypadło jedynie 20% amerykańskich rodzin. O ile jeszcze w 1974 roku 40% majątku było własnością 13% ludzi w USA, to dziś należy już tylko do 1% Dla kontrastu podaje się też zawsze przy cytowaniu podobnych zestawień, że w kontynentalnych krajach Europy rozpiętość dochodów nie tylko nie wzrosła, ale w niektórych wypadkach nawet wyraźnie spadła. Na przykład w Niemczech dochody 10% najlepiej zarabiających robotników są średnio wyższe tylko 2,2 razy od tych z dolnego decyla, a rozproszenie bogactwa jest jeszcze wciąż takie, jakie bywało dawno temu w Ameryce.Bogaci są coraz bogatsi, a biedni relatywnie biednieją. Majątek i własność są coraz bardziej skoncentrowane. Te empiryczne obserwacje służą do formułowania najrozmaitszych, nieraz katastroficznych, przepowiedni. I wciąż na nowo powraca refren, że tak być dalej nie może, że coś z tym trzeba zrobić. Ale co konkretnie? Nie bardzo wiadomo. Socjaliści łakomie spoglądają w stronę progresywnych podatków i interwencjonizmu na rynku pracy. Liberałowie wzdychają do liniowości i marzą o totalnej deregulacji. Słowem: klops kompletny.Bierze się to stąd, że i lewica, i prawica odwołują się do skrajnie uproszczonych wzorców. Tam każdy znajdzie to, czego akurat szuka. W USA, Anglii, Nowej Zelandii czy Australii, gdzie rynki pracy są bardzo elastyczne, a nierówności systematycznie rosną, bezrobocie jest z pewnością mniejsze niż w Niemczech. Ale czy na pewno wszystko wyłącznie dzięki elastyczności rynku pracy? A może tylko między innymi dzięki niej? No, i co z nami? Co z biedną Polską, Rosją, z większością krajów postkomunistycznych, gdzie nierówności - inaczej niż powiada teoria - rosną wraz z bezrobociem? Tu, niestety, wielu prostych liberałów i szczerych socjalistów wysiada. Za trudne ćwiczenie umysłowe?Dlaczego mamy europejskie bezrobocie i - zdaniem wielu badaczy - większe niż amerykańskie zróżnicowanie? Powinniśmy natychmiast zabrać się do niwelowania dysproporcji majątkowych i dochodowych, jak chce świat pracy? Czy raczej uelastyczniać rynek pracy, jak chce świat kapitału? Rozsądna debata na ten temat wyraźnie kuleje. Gdyby tak, na początek, nowa lewica mogła porozumieć się z nową prawicą, że elastyczne płace są ledwie jednym z warunków koniecznych dla niskiego bezrobocia, a wysokie podatki nie likwidują problemu zróżnicowań społecznych. To już byłoby coś.W Stanach Zjednoczonych toczy się akurat bardzo ożywiona debata na temat metody opłacenia młodym przez państwo startu w dorosłe życie. U nas, po staremu, nie kończące monologi o nierównościach toczą wciąż ci sami kombatanci: głusi socjałowie ze ślepymi liberałami. A publiczność dawno już przecież wyszła.

JANUSZ JANKOWIAK