Przed kilkoma tygodniamianalizowałem realność reformy górnictwa. Wskazywałem na siłę węglowego lobby, które przez lata chroniło swoją branżę przed wprowadzeniem mechanizmów rynkowych. Pisałem, że wstępne założenia programu naprawy górnictwa zostały niedoszacowane lub przeszacowane.
Niedoszacowane są wydatki budżetowe na odprawy dla górników - przeszacowane natomiast popyt na węgiel i jego średnia cena zbytu. Tegoroczne wyniki górnictwa, gorsze od założonych i narastający protest związków zawodowych w tej branży wskazują na to, że moje przepowiednie, niestety, sprawdzają się.Program naprawy górnictwa przewiduje ograniczenie tam zatrudnienia w ciągu pięciu lat o 105 tysięcy pracowników, z czego 62 tysiące osób ma skorzystać z Górniczego Pakietu Socjalnego. Pakiet budzi największe namiętności - wśród górników i w całym społeczeństwie. Obowiązuje już od lipca ubiegłego roku. Górnik, odchodzący na własne życzenie z kopalni, może otrzymać jednorazową odprawę w wysokości 14,4-krotności wynagrodzenia w kopalniach (co dziś oznacza 44 tys. złotych) albo też udać się na 5-letni urlop przedemerytalny, w czasie którego będzie brał 75 proc. wynagrodzenia - albo wreszcie brać dwuletni zasiłek socjalny, w wysokości 65 proc. wynagrodzenia. Wysokość odpraw była negocjowana w trakcie przygotowywania programu restrukturyzacji. Ministerstwo Finansów było zdania, że odprawy mogą być niższe - związki zawodowe walczyły o to, by były jak największe. Nikt nie wiedział, jak na odprawy zareagują górnicy.Zareagowali nadspodziewanie dobrze. Do działów kadr ustawiają się kolejki chętnych do zwolnienia, a w państwowej kasie zaczyna brakować na ten cel pieniędzy. Wynika z tego, że odprawy zostały ustalone na zbyt wysokim poziomie, a ich sztywna formuła uniemożliwia dostosowywanie odpraw do rzeczywistych "popytu" na nie, zgłaszanego przez odchodzących górników. W ubiegłym roku z pakietu socjalnego skorzystało około 25,9 tys. osób - gdy program przewidywał 12,4 tys. Na ten rok program przewiduje odejście w ramach pakietu socjalnego 20 tys. osób. Ale w budżecie nie wystarczy już na ten cel pieniędzy - zostały wydane rok wcześniej.Sytuację pogarsza działanie lobby węglowego, które zgodnie wspierają wszystkie związki zawodowe i kadra, zarządzająca kopalniami i spółkami węglowymi. Ponieważ koszty odpraw pokrywa budżet - kopalnie nie mają nic przeciwko temu, by koszty te sztucznie rozdymać, podnosząc zwalnianym górnikom płacę i zaliczając im dodatkowe godziny nadliczbowe. Proceder ten dokonywany jest na masową skalę - i w związku z tym wcześniejsze założenia, dotyczące kosztów całej operacji, wzięły w łeb.Nie zgadzają się też przewidywania, dotyczące rentowności spółek. Wciąż słaba koniunktura w Polsce i na świecie powoduje, że popyt na węgiel nie rośnie, a jego ceny są niskie. Dlatego mimo redukcji zatrudnienia kopalnie wciąż przynoszą straty, a ogromne nakłady budżetowe nieprędko się zwrócą.Sytuację taką przewidywałem już wcześniej - wcale nie dlatego, że mam jakieś szczególne uzdolnienia prognostyczne. Błąd leży w samej konstrukcji reformy górnictwa, a dokładniej w braku silnej władzy wykonawczej, zdolnej zmusić spółki węglowe do działań zgodnych z założeniami. Namiastką takiej władzy jest Ministerstwo Gospodarki - sprawujące nadzór właścicielski nad górnictwem węglowym - oraz Agencja Restrukturyzacji Górnictwa Węglowego, która monitoruje przebieg procesu naprawczego. Tymczasem pieniądze na naprawę kopalń daje Ministerstwo Finansów, które ma własne szacunki opłacalności nakładów. Sytuacja wygląda więc tak, że kto inny pieniądze asygnuje, a kto inny kontroluje skuteczność ich wydawania. Najwyraźniej szwankuje koordynacja między obu instytucjami. Resort finansów nie jest w stanie egzekwować sposobu wydawania środków na naprawę górnictwa, resort gospodarki zaś nie ma do tego wystarczającej determinacji i zbyt łatwo poddaje się naciskom związków zawodowych i zarządów spółek. Wszystko to sprawia, że sukces programu naprawczego górnictwa jest coraz bardziej wątpliwy. Niestety, podobnie może stać się z naprawą wielu innych dziedzin dotowanych dotychczas z budżetu. Na papierze wszystko wydaje się dobrze policzone, ale instytucje państwa okazują się za słabe lub zbyt niesprawne, by programy wprowadzić w życie.
WITOLD GADOMSKI
publicysta "Gazety Wyborczej".