Okiem sceptyka
Ostatnio w moim mieście odbywało się regionalne forum finansowe. Przyjechała pani prezes Wiśniewska z Banku Pekao SA, był pan poseł Goryszewski, przyjechał też cały zarząd mojego domu maklerskiego. Oczekiwałem, że zarząd zechce zorganizować spotkanie z klientami.Ostatnio mój dom maklerski nie miał najlepszej passy - w moim mieście likwiduje jeden z POK-ów, mówi się o zwolnieniach pracowników, nie wiadomo co będzie, gdy Skarb Państwa sprzeda jego macierzysty bank zachodniemu inwestorowi. Trochę spraw do wyjaśnienia zostało jeszcze od konsolidacji z jesieni 1997 r.Do spotkania nie doszło, prezes udzielił tylko obszernego wywiadu miejscowej gazecie.Na początku dekady kierowałem małą prywatną firmą. Firma z trudem radziła sobie z transformacją ustrojową, import wypierał z rynku produkowane wyroby. Mimo że nie bardzo było nas na to stać, dwa razy do roku braliśmy udział w branżowych targach. Staraliśmy się zaprosić na nie naszych partnerów, bo była to jedyna okazja, by się osobiście spotkać. Potem, w trakcie trwania imprezy, trzeba było z każdym porozmawiać, zapewnić, że firma mimo przejściowych trudności ma się dobrze, że zależy nam na dalszej współpracy, z niektórymi wypić mały koniak. Wszystko to było podyktowane instynktem samozachowawczym - utrata klientów oznaczała upadek firmy. Dostawców też trzeba było szanować, bo były kłopoty z płynnością i nie wszystkie faktury były płacone na czas.W moim domu maklerskim kluczowe stanowiska zajmują młodzi ludzie, większość pewnie nie ma nawet 35 lat. Zaabsorbowani ekspansją na rynku i budowaniem własnej pozycji w firmie - nie widzą potrzeby prowadzenia specjalnych działań marketingowych wśród klientów, którzy mają minimalny wpływ na wyniki finansowe. Zarząd mojego domu maklerskiego nie odczuwa na karku oddechu konkurencji, zarządy spółek też mają ważniejsze problemy, niż samopoczucie drobnych akcjonariuszy. Pewnie dlatego nieliczne tylko spółki organizują road show z udziałem zarządu, zwykle zresztą tylko przed pierwotną emisją akcji. Po uplasowaniu emisji drobni akcjonariusze przestają być ważni. Na WZA akcjonariusz, posiadający pakiet akcji wartości kilku czy kilkunastu tysięcy złotych nie ma nic do powiedzenia i nie ma się co dziwić, że na ogół w zebraniu nie bierze udziału. Uchwały WZA też uwzględniają głównie interesy podmiotów dominujących w spółce - nawet wówczas, gdy te mają w sumie tylko kilkanaście procent głosów, a reszta akcjonariatu jest silnie rozproszona. Dopiero gdy firma stanie w obliczu jakichś dramatycznych wydarzeń, chociażby próby wrogiego przejęcia, zarząd dziwi się, że akcjonariusze nie czują się związani ze spółką i w panice wyprzedają posiadane akcje.Z moich doświadczeń wynika, że opłaca się szanować wszystkich, dzięki którym zarabia się pieniądze. Ciekawe, czy wiedzą o tym prezesi spółek z mojego portfela?
Aleksander Weksler