Kapitał zagraniczny

Jestem strasznym naiwniakiem. Naprawdę. Myślałem, że ten problem mamy jużz głowy. W końcu wałkowaliśmy go tyle lat. Na wszystkie możliwei niemożliwe sposoby. Wydawałoby się, że już nic więcej ani mądrego, ani głupiego, nieda się dodać. O słodka naiwności. Polak potrafi. Potrafi bez końca ględzić, co ślina na język przyniesieo zagrożeniu,o stratach, jakie ponosimy w wyniku działania zagranicznego kapitału."Problem polega na tym, że głupcy są bardzo pewni siebie, a mądrzy zawsze pełni wątpliwości" - powiedział kiedyś kanclerz Schmidt.

I jest to prawda. A w przypadku naszej nieśmiertelnej debaty o zagranicznym kapitale - nawet święta prawda. Miałem ostatnio przykrość wysłuchania posła Bogdana Pęka. Poseł grzmiał dramatycznie: jeśli miliardy polskich złotych, zebranych od milionów polskich pracowników w postaci składek emerytalnych, nie będą pracować w interesie polskiej gospodarki, tu w tym kraju, w Polsce, to ci, którzy do tego dopuszczą, powinni stanąć przed sądem. I tak dalej. W tym stylu. W tym gatunku.Niestety. Posłowi coś się pomerdało, bo: po pierwsze - nie mogą te miliardy pracować za granicą, prawo na to nie zezwala, ustawiając bardzo rygorystyczne limity; po drugie - te miliardy nie mają pracować w interesie żadnej Polski, ale w interesie emerytów. Zwyczajnie. Jeśli więc inwestowanie składek emerytalnych w aktywa zagraniczne miałoby podnieść emerytury milionów Polaków, to czy należy przez to rozumieć, że mielibyśmy do czynienia z niepatriotyczną dywersją sługusów międzynarodowego kapitału?Podobnie zagadkowa logika i niebezpieczne mieszanie różnych porządków towarzyszy wywodom pani Wiesławy Ziółkowskiej. W rozmowie z Krystyną Doliniak ("Gazeta Bankowa" 25/99) członek Rady Polityki Pieniężnej, prof. dr hab. Wiesława Ziółkowska, odważnie wyznała: "Duży udział kapitału zagranicznego w prywatyzowanych podmiotach ma, niestety, nie tylko korzystny wpływ na ich funkcjonowanie. Nie bez znaczenia jest bowiem jego rola w kształtowaniu deficytu obrotów bieżących. Dlaczego więc mamy prywatyzować wszystkie banki, gdy inne kraje utrzymują banki państwowe. Uważam, że zarówno PKO BP, jak i BGŻ SA, a więc banki mające największe sieci detaliczne, powinny pozostać w rękach państwa. Jest to ważne, choćby ze względu na skuteczność polityki pieniężnej." Uff.Rozbiór logiczny tego wywodu wystarczyłby zapewne na pracę habilitacyjną. Jeszcze jedną nikomu niepotrzebną pracę. Szkoda na to czasu. Rzecz w tym, że opowiadając się za państwową własnością banków, w interesie jak najbardziej własnym, pani Ziółkowska dokonuje podwójnego nadużycia.Po pierwsze - nie wiadomo dlaczego niby polityka pieniężna miałaby być skuteczniejsza, gdyby wielkie banki pozostały państwowe? Dotychczasowe doświadczenia mówią o czymś wręcz odwrotnym. Teza pani Ziółkowskiej, bez wątpienia rewolucyjna, wymagałaby tedy pilnego i obszernego rozwinięcia. Zamiast dawać do zrozumienia, trzeba jasno powiedzieć, jak państwowa własność instytucji finansowych przekładać by się miała na komfort pracy RPP?Po drugie - w ogóle nie po to się prywatyzuje, żeby pani Ziółkowskiej łatwiej i przyjemniej się pracowało. Prywatyzuje się po to, żeby zwiększyć efektywność mikroekonomiczną i konkurencyjność podmiotów gospodarczych. A z tym fantem nic się zrobić nie da: udział strategicznego inwestora zagranicznego w banku sprawia cuda.Specjalnie dla pani Ziółkowskiej, dla pana Pęka, i dla niemałych rzesz ich fanów, przytoczę tu raz jeszcze - ale przysięgam, że ostatni - pouczające zestawienie: Wielkopolskiego Banku Kredytowego (bliskiego sercu pani Ziółkowskiej, jak sądzę, choć już niestety zagranicznego) oraz Banku Zachodniego (ostatnie chwile polskości i państwowości). Są to banki w zasadzie bliźniacze pod względem aktywów, funduszy własnych, depozytów, gęstości sieci. Dzieli je tylko jedno: wielkość zysku po opodatkowaniu. W 1998 roku WBK miał 182 mln złotych zysku, podczas gdy Bank Zachodni - 27 mln.Dlatego się prywatyzuje. Dlatego sprzedaje inwestorowi zagranicznemu. Dlatego wybrzydzanie na zagranicę jest niedorzeczne. Ja już nie mam siły.

JANUSZ JANKOWIAK