W pobliżu gospodarki
Historia walko reprywatyzację jest tak długa, jak reform gospodarkipostpeerelowskiej, czyli liczy sobie 10 lat.Ale tak naprawdę jest ona o wieledłuższa, gdyż większość bezprawnie wywłaszczonych (a także bardzo wielu z tych, którymodebrano ich własność w majestacie prawa) nigdynie pogodziła się z utratą tego, czego sięoni lubprzodkowie dorobili.Nowa jakość w tej sprawie to wniesiony niedawno przed nowojorskim sądem pozew 11 polskich Żydów o zwrot bezprawnie zabranego majątku.W materii reprywatyzacji nie ma powszechnej zgody w żadnej istotnej kwestii - od tego, co i komu oddawać i czy w ogóle to robić, po wycenę wartości majątku do ewentualnego oddania. Według skrajnych szacunków może chodzić o równowartość 190 mld złotych, czyli blisko jednej trzeciej wartości PKB za ubiegły rok.Oczywiście, nie wszystko, co byłoby do oddania, jest dziś w gestii państwa, ale i tak chodzi o potężny majątek - niezależnie od tego, czy mówimy o zwrocie w naturze, czy w bonach.Dziś nikt już nie potrafi się doliczyć, ile projektów ustaw reprywatyzacyjnych powstało od 1990 roku - na pewno było ich kilkanaście. Żaden nie uzyskał akceptacji sejmowej większości, niezależnie od tego, jaka orientacja wówczas rządziła. Nietrudno zgadnąć, że dokładnie tak samo będzie i tym razem, że projekt autorstwa ZChN, który ma trafić niedługo do laski marszałkowskiej, podzieli los wszystkich poprzednich. Ale tym razem sytuacja jest inna i to z dwóch powodów. Oba nie mają, niestety, nic wspólnego z tym, co dzieje się w kraju.Pierwszy już wspomniałem - pozew 11 Żydów, który może zapoczątkować (zwłaszcza gdy wyrok sądu będzie dla nich pomyślny) falę takich wniosków w USA i Europie. Efekt propagandowy murowany, dla Polski bardzo niekorzystny.Powód drugi, to oczywiście nasze starania o wejście do Unii. Powinniśmy sprawę reprywatyzacji załatwić, zanim staniemy się członkami UE. Nawet jeśli Bruksela zgodziłaby się na to, nie powinniśmy wchodzić do Europy z takim garbem. Gdybyśmy, co mało prawdopodobne, zostali członkami Unii w 2003 roku, to nie wydaje się dziś możliwe, by uchwalenie ustawy było realne wcześniej.Nie powstał jak dotąd żaden kompromisowy projekt, pod którym mogłaby się podpisać większość parlamentarzystów na tyle duża, by dać gwarancję uchwalenia go. A jest to jedna ze spraw, w których bez kompromisu nic zrobić się nie da.Rządząca koalicja mówi już teraz, że jej najważniejszym zadaniem jest dotrwanie do końca kadencji. Nie jest to, przyznacie Państwo, program maksimum i uchwalanie trudnych ustaw nijak się w nim nie mieści. Potem będą wybory i jakoś nie widać dzisiaj możliwości wyłonienia w nich takiej większości, która będzie miała wolę i szansę wzięcia się do tak trudnej sprawy.Przyznać trzeba, ze był jeden rząd, który sprawy reprywatyzacji popchnął do przodu, choć jedynie na wąskim odcinku. Za premierostwa Tadeusza Mazowieckiego zwrócono majątki Kościołowi. Oczywiście tylko temu jednemu. Nie była to najlepiej przemyślana decyzja tego rządu.Pośrednio przyznaje to Jacek Kuroń, wówczas członek Komisji Wspólnej Episkopatu i Rządu, mówiąc, że sądził wtedy, iż pospieszna zgoda na zwrot majątków kościelnych jest usprawiedliwiona tym, że wkrótce sprawa reprywatyzacji zostanie załatwiona w całości. Kościół miał więc, w optyce roku 1990, nieco tylko wyprzedzić resztę wyzutych z majątku posiadaczy. Na razie wyprzedza o dziesięciolecie.Potem było jeszcze trochę decyzji jednostkowych, czasem wymuszonych przez kogoś z wielkich tego świata. Efekt jest taki, że sprawy oddawania majątków zabranych w Polsce przez polskie władze będą rozpatrywać sądy za wielką wodą. Chluby nam to nie przynosi. Korzyści (politycznych i ekonomicznych) również.
JAN BAZYL LIPSZYC