Przez moje okulary

Słabo coś u nas ostatnio z dowcipami, zwłaszcza dotyczącymi finansów, gospodarki i biznesu. Jeśli nie liczyć powtarzanej od dawna historyjki o małym Bogdanie, który mówi Bankowy, bo nie umie jeszcze wymówić Nationale Nederlanden - panuje w tej branży kompletna posucha. Wiadomo - kanikuła.Dowcipów dostarcza jednak na szczęście skrzecząca rzeczywistość. Bo czyż nie brzmi jak dobry kawał informacja wiceministra gospodarki o tym, co robią szefostwa spółek węglowych na wieść, że ich łączne straty od sylwestra do końca maja zbliżyły się do 1 mld zł? No - co robią? Podpowiadam: węglowy menedżment po prostu "koryguje biznesplany" - czyli powiększa liczby, od lat widniejące po znaku minusa w finansowych wynikach górniczych spółek. Na koniec roku za ten trud i tak wypłaci sobie potężne premie.Straty innej sztandarowej niegdyś polskiej branży - hutnictwa - to "tylko" 206 mln zł w I kwartale; przypomnę, że cały 1998 r. przyniósł 272 mln zł - rzecz jasna - na minusie. Hutnicy też pewnie skorygują biznesplany, premie również z pewnością będą, a na razie żalą się, że poważnie zmalał eksport ich świetnych produktów i w dodatku - polscy nabywcy coraz częściej wolą sprowadzać stal z zagranicy.No cóż, właściwie dlaczego miano by postępować inaczej? Przykład idzie z góry (brutalniej mówiąc: ryba śmierdzi od głowy). Jeśli Ministerstwo Skarbu Państwa - a dokładniej minister - uszczupla tenże Skarb Państwa o 85 mln zł (straconych - według NIK - na prywatyzacji Domów Centrum)... Jeśli minister zdrowia "w sposób niebywale rozrzutny" (to znów NIK) wydaje pieniądze - nasze wspólne pieniądze - na nieudaczną reformę służby zdrowia... Jeżeli budżetowe (czyli znów nasze wspólne) środki na przemiany w górnictwie węgla kamiennego są przeznaczane częściowo na zupełnie inne cele... To czemu bossowie tego górnictwa mieliby przejmować się rosnącymi stratami? Przecież w razie czego pogada się ze związkowcami, wyśle parę tysięcy górników z kilofami do Warszawy (policja tym razem długo pomyśli, zanim użyje siły) i wszystkie problemy zostaną załatwione.Czym miałby się przejmować ZUS (a raczej - znów ukonkretniając - kierownictwo ZUS) - procesujący się nagminnie za nasze wspólne pieniądze z obywatelami i traktujący ich a priori jako wyłudzaczy? Mogę to chyba uogólnić, choć znam sprawę głównie z własnego zawodowego, dziennikarskiego środowiska, gdzie każda niejasność przepisów (tu na ogół dotycząca nie istniejącego obecnie układu zbiorowego) jest przez państwowego społecznego asekuratora wykorzystywana jako szansa, by ubezpieczonym wydrzeć parę groszy.Nic to, że sądy niemal rutynowo rozstrzygają te sprawy na niekorzyść ZUS, że są już orzeczenia stanowiące prawne precedensy. Zakład wikła się w kolejne procesy, przegrywa, płaci koszty.... Ostatnio komuś starającemu się o emeryturę, kto załączył do wniosku wszystkie możliwe świadectwa pracy, kazano udowodnić, że naprawdę był dziennikarzem!Rzecz jednak nie w kłopotach żurnalistów, ale w rozrzutności właśnie. Wydać na proces, by udać, że się oszczędza - choć i tak oszczędzić się nie da. Ot, makiawelizm!Cóż dziwić się w tej sytuacji, że w najnowszych rankingach większość instytucji władzy, akceptującej ten stan rzeczy, wypada nader słabo, a oceny rządu i parlamentu są fatalne... Nie wpłynął na to nawet fakt, że badania prowadzono podczas papieskiej pielgrzymki - choć złagodziła ona doraźnie np. oceny sytuacji gospodarczej kraju: w dniach wizyty rodaka z Watykanu Polacy dawali rodzimej gospodarce wyższe noty. Rządzącym, politykom - z których wielu wiernie towarzyszyło Ojcu Świętemu w wędrówce po Ojczyźnie - i to jednak nie pomogło.Gazety przytoczyły ostatnio słowa czeskiego premiera Milosza Zemana, że "zagęszczenie głupków na 1 m2 jest największe w czeskim dziennikarstwie". Pamiętne "A sio!" naszego ekspremiera Waldemara Pawlaka, wygłoszone do indagującej go dziennikarki, jawi się w tym kontekście jako szczyt towarzyskiej ogłady. Nie rozumiem jednak, czemu polskie media pominęły drugą część wypiedzi czeskiego męża stanu: zagęszczenie to "jest jeszcze większe, niż wśród czeskich polityków, a to już o czymś mówi". Rozumiem, że premier Zeman tę celną charakterystykę klasy politycznej ograniczył do własnego kraju tylko dlatego, by nie wywołać międzynarodowych reperkusji.A co do rozrzutności i oszczędności - zacznę chyba być monarchistą. Przykład zdrowego podejścia do pieniądza daje bowiem ostatnio brytyjska rodzina królewska - jej członkom zdarza się jeździć zwykłymi pociągami, a 78-letni małżonek królowej korzysta przy tym ze zniżki, przysługującej osobom w podeszłym wieku...

Jerzy Korejwo