Francis Fukuyama, autor głośnej i dla wielu kontrowersyjnej tezy o końcu historii, dziesiątą rocznicę jej proklamacji na łamach pisma "The National Interest" uczcił specjalnym artykułem rozpowszechnionym przez Los Angeles Times Syndicate.Mimo licznych zachęt odmówił rewizji swojej zasadniczej myśli, że kulminacją rozwoju polityczno-ekonomicznego jest współczesne państwo liberalne i gospodarka rynkowa. W tym rozumieniu historia polega na osiąganiu przez ludzkość coraz doskonalszych form.W ciągu minionych dziesięciu lat w polityce światowej i gospodarce nie wydarzyło się nic, co zmuszałoby go do zmiany głównej tezy. Za najpoważniejsze wydarzenia dekady uznał kryzys w Azji i załamanie w Rosji, ale w jego rozumieniu nie stanowią one systemowego wyzwania dla dominującego na świecie porządku liberalnego.Mimo sporych kosztów ponoszonych przez niektóre kraje integrujące się z gospodarką światową, nie ma alternatywy dla globalizacji, zwłaszcza że główny konkurent - model azjatycki - został zdyskredytowany.Reginald Dale, publicysta "International Herald Tribune", odnotowuje ważną zmianę w debatach o zjawisku globalizacji. Teraz mniej dyskutuje się o tym, czy jest ona dobra, czy też zła, a polityków i ekonomistów bardziej absorbuje jej pożądana forma. Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy globalizacji przyznają teraz, że nie przyniesie ona automatycznej poprawy położenia wszystkich zainteresowanych.Kryzysy, takie jak azjatycki, rosyjski czy brazylijski, będą jednak się zdarzać i konieczne jest wypracowanie nowych mechanizmów łagodzących tego rodzaju szoki. Międzynarodowa architektura finansowa, która zdawała egzamin w latach 60., jest dzisiaj bezbronna - twierdzą Roger C. Altman, były zastępca sekretarza skarbu w administracji amerykańskiej i C. Bowman Cutter, były doradca prezydenta Billa Clintona.Ich zdaniem, obecne możliwości Międzynarodowego Funduszu Walutowego są zbyt małe, aby instytucja ta poradziła sobie z przyszłymi kryzysami. MFW ma do dyspozycji 300 mld dolarów i kwotę tę trzeba podwoić. Obaj ekonomiści uważają, że zasoby finansowe MFW powinny być zwiększane stosownie do dynamiki globalnego wzrostu gospodarczego.Można to uczynić bez konieczności sięgania do kas państw członkowskich. Cieszący się wysokim ratingiem fundusz powinien pozyskiwać środki z rynków prywatnych bądź też gwarantować pożyczki, zaciągane przez poszczególne rządy.Międzynarodowy Fundusz Walutowy ma być jedyną instytucją interweniującą w sytuacjach kryzysowych, Bank Światowy zaś powinien zrezygnować z dublerskich aspiracji i zająć się nadzorowaniem reform strukturalnych, głównie systemów bankowych i finansowaniem zabezpieczeń społecznych.Zanim (jeśli w ogóle) MFW zacznie funkcjonować według powyższej zasady, chciałby pozyskać trochę grosza, dzięki sprzedaży złota. Pieniądze te są potrzebne do sfinansowania redukcji części zadłużenia najuboższych państw oraz subsydiowania kredytów.Pomysł ten nie spodobał się właścicielom południowoafrykańskich kopalń złota ani tamtejszym górnikom, gdyż podobnie jak sprzedaż złota przez Bank Anglii, może doprowadzić do spadku cen tego kruszcu, a w konsekwencji do zamykania kopalń i zwolnień.Poprzez intensywne działania lobbystyczne próbuje się zniechęcić MFW do realizacji tego pomysłu. RPA może liczyć na wielu sympatyków w amerykańskim Kongresie.Trudno jest komuś pomóc nie szkodząc drugiemu.

ANDRZEJ TUSZYŃSKI