Okiem spekulanta
Rząd premiera Buzka zdecydował się na przeprowadzenie czterech fundamentalnych dla funkcjonowania państwa reform: samorządowej, lecznictwa, emerytalnej i szkolnictwa. Wątpliwe skutki jednej znaczna część Polaków zdążyła już odczuć, próbując dostać się do lekarza. Najpóźniej poznamy efekty reformy emerytalnej, w której najwięcej podobno zależy od nas samych.W odróżnieniu od tego, co mieliśmy do tej pory, czyli wrzucania wszystkiego do jednego wora i wypłacania z niego, teraz każdy sam ma pracować na swoją własną emeryturę. Reforma wprowadza trzy filary przyszłych świadczeń, z których dwa są obowiązkowe. Szczególne emocje wzbudza drugi filar, w ramach którego część odprowadzanej przez nas składki ma trafiać do towarzystwa emerytalnego. Towarzystwa zawzięcie walczą o nasze pieniądze, aby w przyszłość móc pobierać od nich opłaty manipulacyjne i za zarządzanie. W zamian obiecują tak zainwestować nasze środki, byśmy po zakończeniu zawodowej kariery otrzymali nie tylko to, co odłożyliśmy, ale także zyski, jakie przyniosły nasze pieniądze.Już sam fakt, że część składki musimy komuś oddać w zarządzanie, znacznie ogranicza nasz wpływ na wysokość przyszłych świadczeń. Bo w końcu nie możemy przewidzieć, jak specjaliści je zainwestują. A zamierzają m.in. kupować akcje. Ustawodawca ograniczył ich udział w aktywach funduszy do 40%. Ale niektórzy doradcy inwestycyjni, a także przedstawiciele towarzystw emerytalnych uważają, że owe 40% to za mało. Wynika to z powszechnej opinii - przyjmowanej wręcz za pewnik - iż w perspektywie długoterminowej właśnie akcje przynoszą największe zyski. Przekonanie to wynika z faktu, że od wielu lat czołowe rynki znajdują się w trendach wzrostowych. Hossa na największej światowej giełdzie, na Wall Street trwa nieprzerwanie do 17 lat. Zainwestowanie w 1982 roku w akcje przyniosło posiadaczom strategii "buy and hold" krociowe zyski. Ale przecież nie zawsze tak było.Wystarczy przecież wspomnieć wielki krach z 1929 roku, kiedy indeks Dow Jones spadł w niecałe trzy lata prawie o 90%. Odrobienie strat po tej zniżce zajęło wskaźnikowi 25 lat, a to przecież ponad połowa okresu, przez który będziemy pracować na emeryturę. Żeby sięgnąć bliższych nam czasów - warto wspomnieć, że w latach 1965-1982 na nowojorskiej giełdzie dominował trend boczny. Kto nam da gwarancje, że taka sytuacja się nie powtórzy? Czy wtedy też panowało przekonanie o wyższości inwestycji w akcje? Nie sądzę.Jak ciężko odrabia się straty po silnych spadkach, można zaobserwować na naszym rynku. Od krachu z marca 1994 roku minęło już ponad pięć lat, a indeks WIG do tej pory nie zdołał przekroczyć poziomu 20 760 pkt. Z 23 walorów, które były notowane wtedy i są do dziś obecne na parkiecie, przy uwzględnieniu inflacji, tylko BRE i Elektrim mają wyższe kursy. Sceptycy powiedzą, że większość notowanych wtedy przedsiębiorstw nie zaliczała się do najsilniejszych fundamentalnie. Dlatego można spróbować porównać kursy spółek z lutego 1997 r. z obecnymi. W tym czasie na giełdzie nie zdarzył się przecież żaden krach, a trend długoterminowy ma kierunek boczny. Okazuje się, że choć WIG jest na poziomie zbliżonym do tego sprzed dwóch i pół roku, to tylko 10 z 83 spółek (12%) ma kursy wyższe o więcej niż 20%. Pozostałe 88% walorów przyniosło w tym czasie inwestorom, grającym według strategii "kup i trzymaj" - straty.Dlatego bardzo bym nie chciał, aby mój fundusz emerytalny mógł inwestować więcej niż 40% swoich aktywów w akcje. Bo gdyby tak w moje 64. urodziny na giełdzie zdarzył się krach - byłoby mi trochę przykro.
TOMASZ JÓŹWIK