Day trading
Przypadek Marka Bartona, byłego day tradera z okolic Atlanty, który w ataku wściekłości za straty na giełdzie zabił 12 osób, a następnie popełnił samobójstwo, wywołał falę komentarzy i dyskusji na temat zjawiska day traders. Pojawiły się głosy o konieczności "schłodzenia głów" napalonych inwestorów. Amerykańskie Narodowe Stowarzyszenie Maklerów Papierów Wartościowych (NASD) zaproponowało, aby wprowadzić przepisy, które zmuszałyby firmy promujące jednodniowy handel do ostrzeżenia swoich klientów przed konsekwencjami złych inwestycji. Okazuje się bowiem, że perspektywa utraty całego kapitału lub nawet pożyczonej sumy, nie trafia do świadomości wszystkich. - Day trading jest bardzo ryzykowną strategią. Ważne, aby powiedziano klientom, że powinni być przygotowani na stratę całej zainwestowanej sumy lub nawet więcej - powiedziała Reuterowi Nancy Condon, rzeczniczka NASD.Krytycy propozycji NASD podkreślają jednak, że przepisy te pozostaną martwym prawem, a żadne oświadczenia niczego nie zmienią. - W kręgach akademickich ma to pewien sens, ale w rzeczywistości nikt tego nie czyta - twierdzi Bill Singer, nowojorski prawnik, reprezentujący interesy wielu firm zajmujących się day tradingiem.Fenomen day traders kojarzy się przeciętnym zjadaczom chleba w USA z grą komputerową, umożliwiającą zostanie milionerem za pomocą kliknięcia myszką. Do powstania subkultury day traders w USA przyczyniły się niskie opłaty manipulacyjne od transakcji giełdowych i łatwy dostęp do rynku. Główną przyczyną jest jednak trwająca kilka lat hossa. I wszystko byłoby w porządku, gdyby giełda szła ciągle w górę. Ostatnie nerwowe ruchy indeksów giełdowych uzmysłowiły jednak ciemniejszą stronę medalu - kliknięcie myszką może również oznaczać bankructwo. Day traders mają szczególne powody do niepokoju, gdyż lubowali się w inwestycjach w ryzykowne papiery spółek high-tech, w tym internetowych, których wykresy w ostatnich miesiącach przypominają EKG żyjącego człowieka.Liczbę Amerykanów, dla których day trading stał się podstawowym zajęciem w życiu, ocenia się na 4,5-5 tys. Podobnie jak Barton, z zawodu chemik, część z nich zrezygnowała z pracy zawodowej. Spędzają codziennie wiele godzin w biurach 80 firm zajmujących się day tradingiem w całych Stanach Zjednoczonych, dokonując przeciętnie około 35 transakcji na dobę. Dodatkowe 150-250 tys. inwestorów (około 3% wszystkich amerykańskich inwestorów operujących komputerem) dokonuje około dwóch transakcji dziennie z pomocą superszybkich połączeń internetowych, nie wychodząc nawet z domu.Zdaniem specjalistów z branży, większość day traderów traci pieniądze w ciągu pierwszych sześciu miesięcy do roku, od czasu wejścia na rynek. Ci, którzy przetrwają dłużej, zazwyczaj wyrabiają sobie odruch likwidowania niekorzystnych inwestycji, w momencie, gdy straty nie są jeszcze przytłaczające.Chris Lorenzen, jeden z zawodowych amerykańskich day traderów, uważa, że podstawowy warunek sukcesu "w tym biznesie" to nie próbować myśleć więcej niż jest się w stanie oraz nie podejmować zbyt wielu ryzyk. - Moja teoria to wejść i wyjść z inwestycji równie szybko - twierdzi Chris Lorenzen. Uważa on, że sama natura transakcji jednodniowych ogranicza ryzyko: założenie polega bowiem na zamykaniu wszystkich pozycji pod koniec dnia. - Szybko odkryjemy, że jest to zajęcie dla profesjonalistów. To nie jest takie proste, jak posiadanie prostego portfela akcji lub zwykły handel za pomocą komputera. Te rzeczy niekoniecznie kwalifikują ciebie jako day tradera albo zawodowca - podsumowuje Chris Lorenzen.
GRZEGORZ BRYCKI