Bardzo trudno jest przekazać informację w sposób obiektywny, nieobciążony jakimkolwiek interesem przekazującego informację. Dużo łatwiej jest podawać informację w sposób zmanipulowany, zwłaszcza jeżeli informacja jest kierowana do opinii publicznej, która jest podatna na otrzymywanie "czarno-białych" informacji i nie ma, z natury rzeczy, odpowiedniego przygotowania profesjonalnego.W poniedziałek prezes państwowej firmy ubezpieczeniowej podał szokującą, na pierwszy rzut oka, informację, że 12 tysięcy dużych firm zalega z wpłatami do kas chorych około 500 milionów złotych. Pierwsza moja uwaga jest taka, że w Polsce nie ma aż tylu dużych firm. Wiele firm, o których wspomniał ów prezes, jest nazywanych przez rząd firmami małymi i średnimi. Po odliczeniu jedynego nazwanego po imieniu dłużnika - PKP, największego pracodawcy w Polsce, reszta rzekomych dużych firm zatrudnia średnio około 30 osób.Komentatorzy wspominali, że są to na ogół firmy państwowe, co też jest niedorzecznością, gdyż wszystkich firm (przedsiębiorstw) państwowych było w Polsce 30 czerwca br., tylko 2703. Nawet gdyby wszystkie z nich zalegały z przekazaniem składek (co nie jest prawdą), dotyczyłoby to tylko 22 procent wszystkich firm z zaległościami. Po przeliczeniu podanych informacji okazuje się, że zaległości dotyczą 5 procent zatrudnionych, a po doliczeniu zaległości małych firm nie przekraczają 7 procent.Żeby było ciekawiej, państwowa ubezpieczalnia nie jest pewna, czy owe 12 tysięcy firm jest rzeczywistymi dłużnikami kas chorych, czy tylko niewłaściwie wypełniło formularze lub też nastąpiła pomyłka w systemie bankowym (bądź komputerowym, o czym nie było wcale mowy). Te informacje zawarte są dopiero w kolejnych akapitach informacji prasowych.Istotne jest jednak to, że opinia publiczna usłyszała o 12 tysiącach dużych firm i o trudno wyobrażalnej dla przeciętnego zjadacza chleba kwocie zaległości. Była to ewidentna manipulacja, polegająca na umniejszaniu własnej nieudolności przez mydlenie oczu dużymi liczbami, które w rzeczywistości przedstawiają się zgoła odmiennie.Przed tygodniem prasa informowała o wielkości i dynamice produkcji przemysłowej w pierwszych siedmiu miesiącach bieżącego roku. Manipulacje przy podaniu tych informacji były szyte grubymi nićmi. Otóż niektóre gazety pisały o spadku produkcji, a inne o wzroście. Zdarzyło się tak, że wartość produkcji w lipcu była mniejsza niż w czerwcu, za to większa niż w lipcu roku poprzedniego. Ci, którym było wygodnie siać pesymizm, skoncentrowali się na pierwszej informacji, ci, którzy znają się choć trochę na rzeczy, podali drugą informację.Z profesjonalnego punktu widzenia pierwsza informacja była bezwartościowa, gdyż abstrahowała od zjawiska sezonowości produkcji, które jest w Polsce bardzo wyraźne. To tak, jakby się cieszyć, że produkcja w marcu jest wyższa niż w lutym. Sens ekonomiczny ma tylko druga informacja, czyli porównanie produkcji z analogicznym miesiącem roku poprzedniego, po upewnieniu się, czy oba te miesiące miały tyle samo dni roboczych.Porównywanie produkcji przemysłowej w kolejnych miesiącach miałoby sens tylko w przypadku posiadania szeregu czasowego oczyszczonego z sezonowości, co nie jest przypadkiem w omawianej sprawie.Jestem posiadaczem sporej kolekcji sprzecznych ze sobą prasowych interpretacji tych samych liczb, niekiedy w tej samej gazecie. Kolekcja ta służy mi jako materiał poglądowy do wykładów na wyższej uczelni. Znacznie lepiej czułbym się, gdyby owa kolekcja przestała się powiększać.
Bohdan Wyżnikiewicz
Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową