Chłodnym okiem
W ostatniej dekadzie w Polsce prawie wszystko, co tylko można, zostało zmienione. Powstał nowy system gospodarczy, nowe instytucje i struktury władzy, utworzono nowe województwa, wprowadzono nową walutę, zmieniono paszporty, nazwy ulic i właścicieli przedsiębiorstw. Niektóre zmiany są reformami, które mają uzasadnienie w racjonalizowaniu działań, ułatwianiu życia społeczeństwu, wspieraniu rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego, czy wreszcie wynikają ze zdrowego rozsądku. Są jednak zmiany, które postrzega się jako ustawianie tych samych mebli w inny sposób.Do tej ostatniej kategorii należy podporządkowywanie pewnych instytucji coraz to innym nadzorcom, bez rzeczywistego ich reformowania. Przykładów jest wiele, wystarczy wspomnieć administrację celną, zarządzanie mieszkalnictwem czy państwowe służby specjalne. Instytucje te robią to samo co poprzednio, ale w tzw. nowym układzie organizacyjnym.Praktyki pozorujące reformy w drodze przemeblowań dotychczasowych struktur są częste i zwykle albo nie wnoszą niczego nowego, albo utrudniają życie, zamiast je ułatwiać. Typowym przykładem są tzw. ramówki w radiu i telewizji. Zrezygnowałem ze słuchania dwóch rozgłośni radiowych, które albo zlikwidowały poranny przegląd prasy, albo zmieniły godziny jego nadawania. Podobnie rzecz się ma z telewizją publiczną. Nowe zarządy mają zwyczaj reformowania godzin nadawania dzienników, mając za nic przyzwyczajenia telewidzów. Niewiele lepiej jest w prasie codziennej. Ciągłe przenoszenie stałych elementów z miejsca na miejsce i zmiany szaty graficznej irytują czytelników. Zdarzają się przypadki, że po serii zmian następuje powrót do stanu wyjściowego.Jak sądzę, pęd do zmian pozorujących reformy ma co najmniej trzy źródła. Pierwszym jest możliwość wykazania się aktywnością i inicjatywą oraz naiwna wiara, że "inaczej" znaczy to samo, co "lepiej". Jest to uciążliwe i irytujące, ale szkody społeczne są niewielkie. Drugim źródłem dążenia do zmian jest możliwość bezpośredniego zarobienia na tym pieniędzy. Nie wyobrażam sobie, żeby np. twórcy nowych ramówek w telewizji nie otrzymywali z tego tytułu odpowiednich honorariów.Najbardziej szkodliwe jest jednak trzecie źródło zmian. Zdarza się, że urzędnicy państwowi wprowadzają zmiany w przepisach głównie po to, by po zakończeniu pracy w administracji państwowej przejść do sektora prywatnego i w pełni wykorzystać kruczki prawne jako wtajemniczeni w sposób niedostępny dla innych. Przykładów z tej dziedziny prasa codzienna dostarcza wiele, wystarczy wspomnieć system podatkowy i przydzielanie zezwoleń.Można ufać, że pozorowane reformy, za którymi stoją korzyści własne reformatorów, stanowią margines procesu polskich reform. Formułowane są opinie, że jest to ich koszt handlowy, zjawisko mało istotne dla procesu zmian ustrojowych. Obawiam się jednak, że ujawnianie takich zdarzeń (co następuje wcześniej lub później) z jednej strony robi niezdrową atmosferę społeczną wokół reform, a z drugiej - dostarcza nowych pomysłów kolejnym "reformatorom".Podejrzewam, że podobne mechanizmy działają w obrębie przedsiębiorstw, zwłaszcza firm państwowych, które zamierza się prywatyzować. Pole do popisu jest tu znacznie większe niż w przypadku działań w administracji. Inna różnica, to mniejsze ryzyko ujawnienia prywatnych korzyści osób zaangażowanych w prywatyzację (czytaj - samouwłaszczenie). Najgorsze w tym procederze jest to, że najczęściej odbywa się on w majestacie prawa.
Bohdan Wyżnikiewicz
Instytut Badań
nad Gospodarką Rynkową