Zawetowanie przez prezydenta ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych to zła wiadomość dla gospodarki i rynków finansowych. Prezydent, który w roku ubiegłym publicznie popierał bardziej radykalne pomysły wicepremiera Leszka Balcerowicza, zawarte w "Białej księdze", argumentował swą odmowę podpisania ustawy potrzebą zapewnienia sprawiedliwości społecznej, o której mówi Konstytucja RP. Argument ten pachnie demagogią. Wzrost rozpiętości dochodów w kraju, w którym gospodarka rynkowa rozwija się dopiero od dziesięciu lat, jest sprawą naturalną i zdrową. W dodatku ludzie bogatsi mają zawsze większe możliwości podnoszenia swych dochodów brutto wraz ze wzrostem stawek podatkowych. Oni korzystają z większości ulg, które zostałyby w nowym systemie wycofane.Również względy proceduralne nie usprawiedliwiają weta. To prawda, że ustawy przyjmowane były w trybie odbiegającym od norm parlamentarnych, ale winę za to ponosi zarówno koalicja, jak i opozycja. Do weta publicznie namawiali prezydenta politycy opozycyjni - co zrozumiałe - oraz dwaj przedstawiciele Rady Polityki Pieniężnej - co budzi duże zastrzeżenia. Dotychczas RPP wystrzegała się angażowania w spory polityczne i starała się prezentować jednolitą opinię. Zaangażowanie dwóch jej przedstawicieli w debatę podatkową zapewne obniży autorytet tej instytucji. Może być to zresztą pierwszy objaw głębokich podziałów politycznych, które utrudnią podejmowanie spójnych decyzji, odnoszących się do polityki pieniężnej.Trudno winić prezydenta za to, że okazał się wrażliwy na naciski swych politycznych przyjaciół i sondaże nastrojów społecznych, nieprzychylnych dla wielu rozwiązań, zawartych w ustawie o PIT. Zresztą, koalicja ułatwiła prezydentowi podjęcie negatywnej decyzji, przyjmując akty prawne z opóźnieniem i w atmosferze ostrego konfliktu z opozycją. Mimo wszystko szkoda. Reforma podatkowa byłaby silnym bodźcem dla rozwoju gospodarki, przekonałaby przedsiębiorców polskich i zagranicznych, że Polska jest dobrym miejscem do inwestowania - choćby dlatego, że spory polityczne nie blokują dobrych dla gospodarki rozwiązań. Zawetowanie ustawy o PIT może być początkiem poważnego kryzysu politycznego i kryzysu zaufania do polityki gospodarczej rządu. Odczuje to gospodarka, której wzrost jest jeszcze słaby i niepewny.Przyjęcie ustawy o VAT i akcyzie, przy jednoczesnym odrzuceniu projektu podatków od osób fizycznych oznacza, że realny wymiar podatków poważnie wzrośnie. Poziom fiskalizmu jest w Polsce i tak niezwykle wysoki i dalsze podnoszenie ogólnego wymiaru podatków grozi zahamowaniem wzrostu gospodarczego i wzrostu wpływów budżetowych. W dodatku sama struktura budżetu jest wyjątkowo nieracjonalna i należy raczej zastanowić się nad jej zmianą niż nad podnoszeniem dochodów podatkowych, które następnie wydawane są w sposób skrajnie nieefektywny. Przy dzisiejszych socjalnych zobowiązaniach budżetu i coraz niższej jakości finansowanych przez podatników usług publicznych trudno oczekiwać zrównoważenia budżetu, niezależnie od poziomu wpływów podatkowych. Szczególnie dotkliwie zablokowanie pełnej reformy podatków odczują małe firmy, płacące PIT, których górna stawka będzie o 10 punktów wyższa niż stawka podatku, płaconego przez większe przedsiębiorstwa. Ma to niewiele wspólnego ze sprawiedliwością społeczną, a przede wszystkim jest gospodarczo nieracjonalne. Skłoni to małe firmy do zaostrzenia gry z fiskusem, wykorzystywania luk, których w kadłubowych ustawach podatkowych nie brakuje. Pozostawienie ulgi budowlanej przyczyni się do dalszego destabilizowania rynku mieszkaniowego, na którym ceny są ponad miarę wyśrubowane.Najgroźniejszą konsekwencją weta prezydenta będzie powrót pesymizmu na rynki finansowe. Te negatywne oczekiwania mogą działać jak samosprawdzająca się prognoza. Inwestorzy po raz kolejny przekonali się, że Polska nie jest krajem przewidywalnym, a polityka gospodarcza rządu znajduje się w impasie - z winy całej klasy politycznej.
WITOLD GADOMSKI
PUBLICYSTA GAZETY WYBOR