Profesor Marek Belka obublikował w piątkowej "Rzeczpospolitej" tekst "Ekonomiczna strona weta", w którym tłumaczy przyczyny decyzji prezydenta w sprawie ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Według szefa doradców prezydenta, gospodarka pogrążą się w coraz głębszej nierównowadze, stan finansów publicznych jest dalece nieprzejrzysty, rośnie deficyt na rachunku bieżącym, a perspektywy wzrostu gospodarczego są niepewne. Dlatego też nie stać nas na luksus obniżania podatków.To była rzekomo główna przyczyna decyzji prezydenta. Nie chcę po raz kolejny zajmować się polityczną stroną weta, która w moim odczuciu miała znaczenie decydujące. Niemniej argumenty profesora Marka Belki są ważne i podzielane przez część poważnych ekonomistów. Nie znaczy to jednak, że są niepodważalne.Profesor Belka wylicza wszystkie zarzuty wobec projektu przyszłorocznego budżetu: niektóre wydatki (np. rekompensaty dla pracowników sfery budżetowej) wpisane są niesłusznie jako spłata zadłużenia, zadłużenie ZUS będzie większe niż przewiduje ustawa, podobnie jak zadłużenie kas chorych. Z kolei wydatki budżetu, rekompensujące ubytek dochodów FUS z tytułu przekazania części składek do OFE, powinny być, według profesora, wpisane "pod kreskę", gdyż nie powiększają bieżącego deficytu. Nierealne są niektóre parametry makroekonomiczne, przede wszystkim założona inflacja, wzrost PKB, kurs dolara. Wniosek: budżety przyszłoroczny i w kolejnych latach będą obarczone dużym ryzykiem, a zatem nie wolno zmniejszać dochodów, czyli obniżać podatków. Ten wniosek budzi jednak wiele zastrzeżeń.Nie ulega wątpliwości, że rząd powinien jak najszybciej dostosować metodologię budżetu do norm Unii Europejskiej, by uniknąć podejrzeń o to, że ukrywa zbyt wysoki deficyt lub - co gorsze - stara się sfinansować pewne wydatki poza limitem, wyznaczonym przez ustawę budżetową. To zalecenie ma jednak niewiele wspólnego ze zmianami w przepisach podatkowych. Poziom fiskalizmu w Polsce jest i tak niezwykle wysoki, a co więcej rośnie, a nie maleje. Wynika to m.in. z dostosowywania podatków pośrednich - stawek VAT i akcyzy - do wymogów Unii Europejskiej. Niski jest natomiast poziom ściągalności niektórych podatków, co świadczy o tym, że w naszej gospodarce następuje efekt, opisany krzywą Laffera - przekroczenie pewnego poziomu fiskalizmu nie zwiększa, a może nawet zmniejszyć wpływy budżetowe. Krzywa Laffera działa szczególnie silnie tam, gdzie podatnicy łatwo mogą ukrywać dochody lub zawyżać koszty, a więc przy podatku dochodowym. Obniżenie stawek CIT nie powinno zatem powodować znacznego ujemnego efektu budżetowego. To samo dotyczy podatku PIT, a szczególnie jego najwyższych stawek. Poważny efekt budżetowy mógłby natomiast wystąpić w 2002 roku w związku z obniżeniem stawki najniższej - z 19 do 18 proc. Wówczas jednak poziom podatków pośrednich będzie znacznie wyższy niż obecnie.Nasz budżet ma fatalną strukturę wydatków, ogromne transfery socjalne są wykorzystywane w sposób patologiczny, reforma zdrowia pochłania znaczne środki publiczne, nie zapewniając podstawowych usług, w państwowej kasie brakuje pieniędzy na cele rozwojowe. To są rzeczywiste problemy, a nie zbyt szczupłe dochody podatkowe. Sprawą pierwszoplanową jest zatem zmiana struktury wydatków państwa, lepsze wykorzystywanie publicznych pieniędzy. Doświadczenie ostatnich lat pokazuje, że łatwiej jest przeprowadzić radykalne cięcia wydatków budżetu, gdy państwowa kasa jest pusta, niż gdy jest zasobna. Dopiero istnieje wystarczająca wola polityczna, by zmiany przeprowadzić. A zatem należy odwrócić rozumowanie profesora Belki - trzeba przyjąć długofalowy program obniżania poziomu fiskalizmu, a wydatki dostosować do niższego poziomu dochodów. Najlepiej w taki sposób, by deficyt finansów państwa zmierzał do zera.

Witold Gadomski

publicysta "Gazety Wyborczej"