Chłodnym okiem
Rząd za wszelką cenę dąży do skrócenia ustawowego czasu pracy o 2 godziny w tygodniu. Z jego punktu widzenia przemawiają za tym dwa ważne argumenty. Pierwszym jest związkowy rodowód rządu, drugim - kierunkowe rozwiązania unijne. Ekonomiczna strona sprawy każe jednak wstrzymać się z szybką realizacją tego przedsięwzięcia.Interesy związkowców nie powinny być argumentem ekonomicznym. Można z łatwością sformułować inne postulaty tego typu, jak dłuższe urlopy wypoczynkowe, pełne rekompensaty finansowe za czas zwolnień lekarskich czy różnicowanie czasu pracy w zależności od różnych uciążliwości.W Polsce, podobnie jak w innych krajach europejskich, efektywnie przepracowany czas określa w sposób jednoznaczny rozmiary produkcji i wielkość dochodu narodowego. Problem tkwi w tym, że większość pracujących stanowią osoby podlegające reżimowi oficjalnego czasu pracy. Dotyczy to szczególnie robotników. Pracodawcy w większości pracują dłużej niż nakazuje to kodeks pracy, czyli mają nieregulowany czas pracy. Robią to dobrowolnie, z poczucia obowiązku, potrzeby wyprzedzenia konkurencji i chęci bycia lepszym. Od robotników i innych zatrudnionych nie można wymagać takich postaw bez dodatkowych wypłat.Krótszy czas pracy oznacza mniejszą wydajność pracy w perspektywie roku. Utrzymanie dochodu narodowego (rozmiarów produkcji) na historycznym poziomie wymagałoby zarówno zatrudnienia nowych pracowników, jak i zapłaty za nadgodziny dotychczasowym. Oba te ruchy nie dają jednak gwarancji osiągnięcia wzrostu dochodu narodowego na poziomie osiągniętym przy dotychczasowym wymiarze czasu pracy. Wyzwania rozwojowe, przed którymi stoi nasz kraj, potrzeba nadrabiania dystansu wobec krajów Unii Europejskiej również nie powinny pozwalać na dobrowolne rezygnowanie ze wzrostu dochodu narodowego. Dewizą kraju na dorobku powinno być podejmowanie wyzwań, a nie wykonywanie gestów, na które stać kraje znacznie bogatsze niż Polska.Naciski Unii w tej sprawie nie powinny być szczególnie silne, gdyż znane są przypadki wyjątkowego traktowania krajów w tej sprawie (np. Wielkiej Brytanii). Można też spodziewać się zrozumienia dla wysiłków zwiększających produkcję ze strony bogatszych krajów, które wolą dotować kraje biedniejsze w mniejszym stopniu.Tak więc nie ma obecnie poważniejszych przesłanek ekonomicznych dla skracania czasu pracy w Polsce. Pojawią się one, jeżeli poziom dochodu narodowego na mieszkańca przekroczy pewien próg, np. połowę średniego poziomu europejskiego. Potrzebne jest też znaczące poprawienie organizacji i wydajności pracy.
BOHDAN WYŻNIKIEWICZ
Instytut Badań
nad Gospodarką Rynkową