Reżim kursowy

Jest tak: najpierw pojawia się plotka, później nasilone pogłoski, jeszcze później odbywa się jawne, ale tajne spotkanie, a na koniec dostajemy nic nie mówiący komunikat. W naturalny sposób prowadzi to do kolejnej sekwencji wydarzeń: plotka, pogłoska, nerwowość rynku itd. A jak być powinno? Może, na przykład, tak? Ukazuje się wspólny komunikat Rady Polityki Pieniężnej i rządu, a tam czytamy: działając na podstawie Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, RPP i rząd podjęły decyzję o zmianie mechanizmu kształtowania kursu walutowego w Polsce od dnia... (tu wpisujemy datę odległą o dwa tygodnie). Wariactwo? A niby dlaczego?Z dwóch możliwych rozwiązań nierozwiązywalnego, do tej pory, problemu upłynnienia kursu złotego wybrano ten zdecydowanie najgorszy. Sprawę formalnie objętą ustawą o ochronie tajemnicy państwowej całkiem nieformalnie utopiono w morzu jak najbardziej publicznych plotek i dywagacji. W czym niby przejawiać się ma wyższość tego rodzaju postępowania nad jawnością komunikatu podającego otwarcie, z dużym wyprzedzeniem, do wiadomości publicznej decyzję o zmianie zasad ustalania kursu walutowego? Dlaczego rozwiązanie, owijające plotkę tajemnicą, ma być lepsze od "nieodpowiedzialnego wystawiania kraju na ryzyko walutowych spekulacji"? Dlaczego to pierwsze ma zasługiwać na pochwałę, a to drugie na potępienie? Prawdę powiedziawszy nie mam zielonego pojęcia, jak w sposób rozsądny dałoby się wykazać wyższość mętności nad klarownością przy ustanowieniu nowego reżimu kursowego dla Polski. A przecież ku temu właśnie wszystko do tej pory zmierza. Jest to naprawdę przedziwna, bardzo ciemna historia.Istnieje mnóstwo warunków wstępnych, o charakterze formalnym i merytorycznym, które muszą zostać spełnione, zanim decyzja o upłynnieniu kursu zostanie podjęta i ogłoszona.Po pierwsze - warto przypomnieć, że jest to decyzja wspólna rządu i banku centralnego, a nie decyzja ministra finansów i RPP. A to niesie za sobą pewne konsekwencje, choćby konieczność omówienia tej kwestii najpierw na forum KERM, później Rady Ministrów i na koniec jeszcze przegłosowania stanowiska rządu. Ten warunek nie został, o ile wiadomo, spełniony.Po drugie - zmienność kursu, nieodłącznie związana z jego upłynnieniem, interesuje zarówno rząd, jak i bank centralny, ale każdego przecież, co oczywiste, jakby trochę inaczej. Dla rządu najważniejszy jest wynik rachunku bieżącego, bo od tego w dużym stopniu zależy wiarygodność polityki gospodarczej. Dla RPP liczy się stabilność cen krajowych i niska inflacja, dlatego zewnętrzna cena krajowego pieniądza ma znaczenie wtórne.W rzeczywistości decyzja o upłynnieniu kursu musi więc zostać poprzedzona zawarciem niepisanego kompromisu. Dawałby on rządowi minimum pewności, że wynik rachunku bieżącego, a szczególnie saldo obrotów handlowych, nie pozostaną bez wpływu na interwencje banku centralnego na rynku walutowym. A radzie gwarantowałby, że nie nastąpi wymuszona zmiana celu inflacyjnego na kotwicę kursową, co położyłoby na łopatki całą dotychczasową politykę monetarną.Budowanie takiego kompromisu jest procesem trudnym i żmudnym. Bo najpierw trzeba, by rząd kategorycznie odpuścił sobie ustalanie dla banku centralnego celu operacyjnego w polityce pieniężnej. W tej sprawie, jak do tej przynajmniej pory, wysyłane były z otoczenia ministra finansów mało koncyliacyjne sygnały. Później trzeba, by jednoznaczne stanowisko na temat odpowiedniej wagi kotwicy kursowej przyjęła po wewnętrznej dyskusji RPP. Chodzi, najogólniej mówiąc, o to, by w mediach przestały co jakiś czas ukazywać się oblicza niektórych członków rady pobrużdżone troską o opłakany stan naszego handlu zagranicznego, bo to trzęsie bez opamiętania kursem. Nic nie wiadomo, by w tej dziedzinie nastąpił w radzie jakiś wewnętrzny przełom.Krótko mówiąc - rzecz w tym, by każdy robił to, co do niego należy, a nie odwalał ochotniczo lub przez czyste nieporozumienie robotę za przyjaciół i nieprzyjaciół. A żeby taki niesamowity wynik osiągnąć, potrzeba najpw sporo zainwestować, często zresztą skrycie, w wypracowanie kompromisu.Prawdę powiedziawszy, nawet śladu mądrych wspólnych inwestycji rządu i rady nie widać na sztucznym horyzoncie werbalnego upłynniania złotego. Widać za to partyzantkę. Więc o czym tu w ogóle jest mowa? Mowa o wielkiej polskiej tradycji.

JANUSZ JANKOWIAK