Faksem z Gdańska

Ożywienie produkcji w Polsce zauważalne w końcu 1999 roku odnowiło nadzieję, że idą lepsze czasy dla eksportu. W części jest to realna rachuba, a w części przejaw życzeniowego myślenia. W każdym razie zwiększenie dynamiki i konkurencyjności eksportu jest to coś, czego Polska bardzo potrzebuje. Znamy już wstępny bilans handlowy roku 1999. Eksportowano za 26,5 mld USD, importowano za 41,0 mld USD. Znowu deficyt i jest to niepokojąca reguła w ostatnich latach. Niedostateczna zdolność eksportowa jest oczywistą słabością polskiej gospodarki. Wszyscy o tym wiedzą i mówią, ale trudniej jest znaleźć sensowne środki zaradcze.Pamiętam na początku lat 90. naszą satysfakcję, płynącą z faktu szybkiego przeorientowania handlu ze Wschodu na Zachód. Tak zwana dyslokacja handlu zagranicznego była jednym z dowodów zdumiewających zdolności dostosowawczych polskiej gospodarki po roku 1989. Pamiętam także obawy naszych partnerów z Unii Europejskiej, gdy w roku 1991 negocjowaliśmy układ o wzajemnej liberalizacji handlu. Zaleją nas tanie produkty z Polski - mówili wprost przedstawiciele Austrii, Danii, Niemiec i innych krajów. Układ europejski wszedł w życie w roku 1992 i potoczyło się zupełnie inaczej, wbrew tym obawom. Był to pierwszy poligon doświadczalny zetknięcia się nierównych gospodarczych potencjałów - Polski i klubu najbardziej rozwiniętych krajów świata, jakim jest Unia Europejska. Pomimo że układ handlowy zbudowany był na zasadzie asymetrii, czyli szybszego otwierania się Unii przez pierwszych pięć lat, aniżeli Polski, bitwa o handel została przegrana. To oni zalali nasze terytorium swoimi produktami. Wymagające rynki "15-tki" surowo zweryfikowały zdolność eksportową polskiej gospodarki. Wygląda na to, że deficyt w roku 1999 będzie nieco mniejszy niż w latach 1997-98, ale i tak USA oraz Polska są światowymi rekordzistami, jeśli chodzi o ujemne saldo wymiany handlowej z Unią Europejską. Wydawało się nawet, że spełni się stare marzenie Wałęsy o dogonieniu Japonii, przynajmniej w jakiejś dziedzinie. W latach 1997-98 zaczęliśmy gonić Japonię, zajmującą trzecie miejsce na liście eksportu z Unii, po USA i Szwajcarii. Nie udało się, jesteśmy wciąż czwartym rynkiem zbytu, ale i to wiele mówi o jego chłonności - nie Rosja, Australia, Chiny czy Brazylia, ale właśnie Polska! Niestety, dla ekonomistów to żadna pociecha. Widzą oni, że nasi sąsiedzi radzą sobie znacznie lepiej. Czechy i Węgry zredukowały deficyt w wymianie z Unią do nieznacznych rozmiarów (około 1 mld euro), mając ostatnio wysoką dynamikę eksportu. Polska zaś nie radzi sobie na tych rynkach, a od roku 1998 straciła możliwość odrabiania strat na rynkach Rosji. Był to najbardziej obiecujący kierunek ekspansji, zwłaszcza rolno-spożywczej, od polowy lat 90. Następuje powrót na rynki wschodnie po kryzysie 1997-98, ale jest to powrót powolny.Słabość eksportowa stała się jednym z poważniejszych wyzwań dla polityki gospodarczej Anno Domini 2000. I nie chodzi tu wcale o toporne narzędzia, takie jak manipulowanie kursem walutowym, gdzie zresztą - w perspektywie pełnego upłynnienia złotego - maleje swoboda manewru. Chodzi o subtelniejsze narzędzia, takie jak ubezpieczenia eksportowe czy pomoc państwa w promocji, słabo wykorzystywane w latach 90. Teraz mamy falę optymizmu, że mianowicie ożywienie produkcyjne pociągnie tym razem nie tylko import zaopatrzeniowy, ale też eksport. Jest to - jak powiedziałem - przejaw życzeniowego myślenia, ale tego właśnie należy życzyć polskiej gospodarcze na progu 2000 roku!

JANUSZ LEWANDOWSKI