W cieniu narzekań na przejmowanie naszych banków przez zagranicę rodzi się nowa jakość tegoż systemu bankowego w obsłudze małych i średnich przedsiębiorstw. Była to dotąd pięta achillesowa polskiego rynku kredytowego. Zakładanie nowych firm po roku 1998 nie jest problemem. Problemem stało się finansowanie ich rozwoju. Małe i średnie firmy nie miały żadnych przywilejów na rynku kredytowym i kapitałowym. Pierwszy był niechętny, drugi za trudny. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową oszacował na początku lat 90., iż jedynie 12-15% wniosków kredytowych małych firm było na serio rozpatrywanych w bankach, większość zaś przepadała bez odpowiedzi lub stawiano zaporowe warunki zabezpieczenia kredytu. Państwowe banki żyły w pogodnej symbiozie z państwowymi przedsiębiorstwami, topiąc w nich "złe" kredyty i rozmiękczając w ten sposób tzw. twarde ograniczenia budżetowe. Sektor prywatny napędzał gospodarkę, ale był to prawdziwie zimny wychów. A i tak rezultaty są imponujące - dorobiliśmy się 2,5 miliona firm klasyfikowanych jako małe (poniżej 50 zatrudnionych) i średnich (poniżej 250). Ich udział w tworzeniu PKB, rzędu 50%, jest jednak znacznie wyższy aniżeli udział w eksporcie (20%), co oznacza, że gospodarcza drobnica stanęła przed wyraźną barierą konkurencyjności na wymagającym rynku międzynarodowym. Brak zewnętrznego finansowania potęgował te bariery.W połowie lat 90. coś drgnęło. Obowiązek rozliczania transakcji w formie bezgotówkowej dał bankom lepszy wgląd w sytuację małych i średnich przedsiębiorstw. Wiele z nich miało już swoją biografię, sektor stał się mniej mgławicowy dla kredytodawców. Dalej żądali jednak wygórowanych zabezpieczeń. Pojawiły się wprawdzie rozmaite fundusze wzajemnych poręczeń, które miały ułatwić pozyskanie komercyjnych kredytów, ale ich siła była niewspółmiernie mała w stosunku do potrzeb rozwojowych drobnej przedsiębiorczości. Wymienia się udane przykłady - fundusze w Dzierzgoniu i Biłgoraju, ogólnopolski zasięg poręczeń Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, ale suma poręczeń nie przekraczała 25-30 milionów zł rocznie. Czyli kropla w morzu potrzeb! Nic innego w otoczeniu instytucjonalnym małej i średniej przedsiębiorczości nie rekompensowało owej biedy kredytowej. Żadne inkubatory, parki technologiczne, agencje techniki i technologii czy śladowe ubezpieczenia eksportowe nie mogą wypełnić luki właściwego finansowania.I oto, równolegle z narastaniem w Polsce fali uczuleń na punkcie zagranicznego kapitału, owa prywatyzowana bankowość przeprasza się z małą i średnią przedsiębiorczością. Zauważa się nawet pierwociny konkurencji o drobnicę, jako pożądanego typu klienteli. Pojawiła się oferta biznes-pakietów, zawierająca standardowo rachunek osobisty z debetem, kartę kredytową i szerszy dostęp do informacji. Ruszyły w tym kierunku banki sprywatyzowane i PKO BP. Ruszył także Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, uruchamiając linie kredytowe za pośrednictwem krajowych banków. Jest to ciekawy przyczynek do debaty o modernizacji systemu finansowego w naszym wciąż "niedobankowionym" kraju. Czy chodzi o to, by banki były "nasze", czy o to, by stały się bardziej przyjazne dla rodzimej przedsiębiorczości?
JANUSZ LEWANDOWSKI