Co się stanie, gdy Polska wejdzie do UE dopiero w 2005 r.?

Unia Europejska chce usztywnić stanowisko w negocjacjach z Polską i innymi kandydatami z Europy Środkowej. Romano Prodi, przewodniczący Komisji Europejskiej, motywuje to obawami zachodnich społeczeństw, które w Austrii doprowadziły do zwycięstwa populistycznej partii Joerga Heidera. Wspomina też o słabym tempie dostosowań w naszym kraju. Niewykluczone więc, że Polska w UE może się znaleźć nie wcześniej niż w 2005 r.- Założyliśmy, że Polska będzie gotowa do członkostwa w 2003 r. i w najbliższych miesiącach chcemy się skoncentrować na sprawniejszej harmonizacji prawa i działaniach dostosowawczych, bez względu na to, co kto mówi - powiedział PARKIETOWI Paweł Samecki, p.o. sekretarza Komitetu Integracji Europejskiej (KIE). Rząd ma świadomość, że przystąpienie do UE w 2005 r. będzie równoznaczne z utratą dostępu do ok. 45 mld euro, w tym 7,5-10,5 mld euro ze środków wspólnej polityki rolnej. Zmniejszy się napływ inwestycji zagranicznych, za to zwiększy asymetria w obrotach handlowych pomiędzy Polską a Unią. Przesunięcie daty dałoby jednak rządowi i parlamentowi więcej czasu na przygotowanie i przyjęcie ustaw oraz dostosowanie infrastruktury do norm UE.Nowy kalendarzGdybyśmy nie mieli być przyjęci do UE także w 2005 r., to Polska razem z innymi państwami będzie mieć dostęp w latach 2004-2006 tylko do 9,3 mld euro w ramach pomocy przedakcesyjnej. Tymczasem Bruksela przeznacza 140,4 mld euro na politykę strukturalną, z czego 42,6 mld euro wydzielono dla nowych członków. Polskie rolnictwo nie skorzysta też z dobrodziejstw wspólnej polityki rolnej, na którą UE przeznaczy w tym czasie 37-40 mld euro rocznie, tj. ok. 40% budżetu.- Na pewno wypowiedź Prodiego nie jest ostatnim słowem w kwestii kalendarza rozszerzenia, ale trzeba go urealnić. Nasze wstąpienie do UE w 2003 r. nie jest możliwe, zarówno ze względu na stopień naszych dostosowań, jak i na upadek ducha w samej Unii. Obawiam się, że urzędnicy w Brukseli mają wizję Polski, która źle postawiła akcenty - uważa Janusz Kaczurba, dyrektor KIG Euroconsulting. Nie wyklucza, że w pierwszej kolejności zostaną przyjęte Słowenia i Estonia, jako "najmniej problemowe". Pozwoliłoby to UE przetestować w skali mikro, jak sprawdza się rozszerzenie UE na Wschód. Przesunięcie daty pozwoliłoby jednak podjąć decyzję, czy będziemy przystosowywać do norm UE bariery celne w handlu z obszarami pozaeuropejskimi. Korzystniej rozłożyłyby się w czasie inwestycje na granicy wschodniej, która ma być zewnętrzną granicą UE, oraz kosztowne inwestycje infrastrukturalne. Z drugiej strony - zdaniem J. Kaczurby - opóźnienie osłabiłoby tempo uzyskiwania zdolności konkurencyjnej przez firmy i tempo wzrostu eksportu.Kto unowocześni infrastukturę?Z przeprowadzonej przez naukowców z Uniwersytetu Gdańskiego i Instytutu Europejskiego w Łodzi 2 lata temu analizy zysków i kosztów integracji dla polskiej gospodarki wynika, że opóźnione członkostwo oddali nas od takich głównych korzyści, jak funkcjonowanie w warunkach stabilności ekonomicznej, zwiększony potencjał eksportu, obniżenie kosztów transportu międzynarodowego, bardziej efektywna alokacji zasobów oraz korzystanie z zasobów wspólnotowej polityki badawczej. - Każde opóźnienie w integracji będzie dla Polski odczuwalne, ponieważ więcej kosztów dostosowań będziemy musieli ponosić sami, a nie przy wykorzystaniu funduszy UE. Dobrym przykładem są czekające nas wielkie nakłady na infrastrukturę, np. drogi i koleje - mówi prof. Janusz Świerkocki z Uniwersytetu Łódzkiego. Jego zdaniem, na szybszej integracji skorzystałyby te przedsiębiorstwa, które - jak firmy przemysłu odzieżowego - sprawnie się sprywatyzowały, już poniosły koszty dostosowań, licząc na perspektywę rychłego członkostwa, a teraz maleją ich szanse na realizację zysków.Unia też traciPo 8 latach od układu stowarzyszeniowego z UE, przewidującego stopniową liberalizację wzajemnych obrotów, polski rynek jest praktycznie otwarty na produkty i usługi z E. Mimo to - zdaniem ministra Pawła Sameckiego - Unii nadal powinno zależeć na szybkiej integracji. Choćby dlatego, że niektóre gałęzie o największym potencjale wzrostu, m.in. media, pozostałyby dla unijnych inwestorów w Polsce częściowo zamknięte.

BOGDA ŻUKOWSKA