Tak jak wskazywała ocena zeszłotygodniowej sytuacji, wzrosty okazały się falstartem. Ceny akcji, które na chwilę pobudziły wyobraźnię inwestorów, wracają do punktu wyjścia. Zabrakło przede wszystkim chętnych do angażowania środków, bo informacje makroekonomiczne, które napłynęły na rynek, były raczej optymistyczne.Kluczowym zagadnieniem staje się obecnie przyciągnięcie, choćby czasowe, kapitału zagranicznego. Realna szansa na to rysuje się zaś w horyzoncie kilku tygodni. Po przekazaniu budżetu do Sejmu i wyborach prezydenckich będziemy mieli do końcówki stycznia kilka tygodni politycznego uspokojenia. Gdyby powtórzyły się przyzwoite wyniki makroekonomiczne, to sądzę, że trochę kapitału zagranicznego do nas zawita. Przezorniej nie liczyć na wielką hossę, ale powtórka sytuacji z ostatnich kilku lat i szansa na kilkadziesiąt procent zarobku to okazja nie do pogardzenia. Biorąc więc pod uwagę zarówno uwarunkowania kalendarzowe, jak i pojawiające się symptomy zmniejszania napięcia w naszej makroekonomii, należy zachować czujność. Coraz trudniej będzie bowiem odróżniać takie falstarty, jak ostatni od rzeczywistego rozpoczęcia trwalszego wzrostu. Szczególnie październik może nam przynieść jakieś światowe zachwianie nastrojów i dobre okazje do zakupów. Jedyny problem może stanowić postawa posiadaczy akcji, którzy mogą nie dać się przestraszyć. Warto więc już teraz zastanawiać się, po ile chcemy kupić akcje tej jesieni, by później nie stracić okazji przez jałowe rozterki.