Promocja i marketing są godną szacunku sztuką poprawy wizerunku firmy. Niemniej ? przynajmniej dla rzetelnych analityków i przytomnych inwestorów ? ?pijarowska? papka nie powinna zastępować danych fundamentalnych. A tak się właśnie dzieje. Gdzie? Choćby w polskim internecie i branży IT.Jesteśmy najlepsi ? twierdzi praktycznie większość menedżerów zaangażowanych w realizację projektów sieciowych i informatycznych. W komunikatach i wypowiedziach modnym słowem jest np. określenie ?wiodący? (np. integrator, portal, vortal, producent oprogramowania itd.). Słowem ? kraj samych liderów. Co projekt ? to zdumiewający sukces. Nie wiadomo właściwie, jak to się dzieje, że Bill Gates nie kupił nas wszystkich hurtem, wszak to chyba okazja do wspaniałej akwizycji. Inna sprawa, że niektóre projekty są reklamowane i ? co zupełnie absurdalne ? kupowane lub sprzedawane z etykietką ?sukces!?, zanim w ogóle zdołały się rozkręcić.Oczywiście, także internet i branża IT mają prawo do marketingu i promowania własnych zalet (wszak biznes to biznes, a poza tym to przecież nie polski wynalazek). Problem w tym, że analitycy mają ewidentne problemy z wyceną spółek z owych ?modnych? sektorów. Biznes w internecie dla wielu tzw. speców pozostaje mglistym pojęciem. Efekty przemyśleń niektórych entuzjastów branży (zwłaszcza internetu) sprawiają, że na nieformalnych spotkaniach ludzie z analizowanej branży albo pękają ze śmiechu albo też rzucają przekleństwa z powodu ignorancji autorów niektórych raportów.Problem narasta. Coraz większe szkody czyni np. brak standardów w badaniu np. twardej, analitycznej (czyli nie ankietowej!) oglądalności portali i vortali (co przekłada się przecież na wartość konkretnych przedsięwzięć, choćby przez potencjalne przychody reklamowe). Zestawienia tzw. największych portali budzą czasem uśmiech politowania ludzi z branży. Niektórzy nawet samodzielnie ogłaszają się ?największymi? czy ?liderami?. Co im szkodzi? Przecież, przy obecnym chaosie, możliwość weryfikacji równie śmiałych co bałamutnych tez jest wielce ograniczona.Skąd takie cuda w badaniach internetu? Można przypuszczać, że scenariusz prowadzący do zaskakujących wyników jest taki: oto trochę głupio jest się przyznać, nawet w anonimowej ankiecie, że nie korzysta się z internetu (bo nie ma się nawet bladego pojęcia, co to właściwie jest internet, jak włączyć komputer itd...). Co więc robi nasz dzielny ankietowany pytany o to, z których portali korzysta najczęściej? Nic prostszego jak wskazać na liście te, których bilboardów, telewizyjnych lub kinowych spotów reklamowych po prostu nie sposób nie zauważyć. Co otrzymujemy w wyniku takiego badania? Statystykę rozpoznawalności brandu. Też cenne. Tylko, czy o to chodzi w badaniach internetu?
Łukasz KWIECIEŃ [email protected]