Od wielu lat postęp w zbożnym dziele poprawy jakości debat budżetowych w polskim parlamencie jest wielce umiarkowany. Tak by rzecz w każdym razie ujął rasowy dyplomata. Zdecydowana większość posłów i senatorów nigdy budżetu (tego, ani żadnego innego zresztą też) nie przeczytała i nie przeczyta. Ich opinie kształtują się pod wpływem ogólnej atmosfery, pobieżnej lektury gazet, odgłosów z telewizora, bywają wreszcie następstwem partyjnych wytycznych.Tak było, jest i będzie już zawsze. Czepianie się przez ekonomistę parlamentarnych debat budżetowych ma mniej więcej taki sens, jak nauczanie posła Millera angielskiego. Niby rzecz nie jest beznadziejna, niby ma głęboki sens, niby ta inwestycja musi się opłacać, ale co z tego, skoro przypadek jest tak głęboko beznadziejny, że anioł by przy tej robocie osiwiał.Dlaczego wobec tego się czepiam? Czego znów się ujeżdżam na tej debacie, jak na łysej kobyle? A, to tylko dlatego, że sytuacja jest w tym roku naprawdę wyjątkowej urody.Zwróćmy uwagę, że wszyscy politycy, i ci z opozycji koalicyjnej i koalicji opozycyjnej, jak jeden mąż pospieszyli z biadaniem, że budżet tak bardzo jest nierealistyczny, że szkoda nawet gadać. Tak mocno skupili się na kwestionowaniu wpływów, wydatków, deficytu, inflacji, tempa wzrostu, odsądzaniu od czci i wiary Bauca, Balcerowicza, czasem nawet w przypływie weny twórczej zdarzało się, że ten i ów parlamentarzysta śmignął biczyskiem swej bezlitosnej krytyki i Bieruta, i Rydza-Śmigłego, i Piasta Kołodzieja, otóż tak bardzo debatowicze skupili się na obalaniu tego budżetu, że nie zauważyli bidule, że to oni sami go obalają.U nas wcale dziwne nie jest, że polityk włazi na mównicę i domaga się większego deficytu (oczywiście, w wyniku realizacji samych słusznych wydatków), wyższego tempa wzrostu, niższych stóp procentowych, tańszego dolara, niższego bezrobocia, krótszego tygodnia pracy itp. Ale w realnym świecie sprawy mają się całkiem inaczej: wyższy deficyt ekonomiczny pogłębia nierównowagę gospodarki, oznacza również dłużej trzymane wysokie stopy procentowe, a to musi się skończyć niższym od potencjalnego wzrostem PKB, wyższym bezrobociem, nerwowym życiem w cieniu kryzysu.Jedyny pomysł, jaki wyartykułowali z siebie dotąd parlamentarzyści wobec takiej wizji rozwoju wydarzeń, prosty jest niesłychanie. Nie chodzi naturalnie o ograniczenie deficytu. Idzie o odebranie bankowi centralnemu niezależności tak, żeby dało się ustawiać stopy procentowe pod realizację ?innych ważnych społecznych celów?.Bardzo to w sumie żałosny spektakl. Tym bardziej że rzeczowa krytyka budżetu, próba wyeliminowania z projektu autentycznych słabości, wyszłaby finansom publicznym tylko na zdrowie. Ale kto by się tam zajmował takimi drobiazgami, jak objęcie kontrolą przepływów finansowych między budżetem, ZUS-em i OFE? Kto by tam kłopotał się możliwością bezkarnego powiększania przez rząd deficytu metodą sięgania po środki nieprzekazane w terminie do FUS? Kto by tam zadbał o wprowadzenie do ustawy budżetowej prostego zapisu, że w przypadku nieprzekazania do II filara zaplanowanej kwoty, odpowiednio zredukowany zostanie dopuszczalny maksymalny deficyt budżetowy? Kto chciałby zajmować się problemem tak nudnawym i bez znaczenia, jak jasne sprecyzowanie zasad księgowania i wydatkowania środków uzyskanych z uwolnienia collaterala? Kto zechciałby się upominać o doliczenie środków pomocowych z UE do szeroko pojętego deficytu sektora publicznego? Kogo w ogóle obchodzą takie kwestie, które nikogo poza maniakami prawa i precyzji nic a nic nie obchodzą?Na takiej krytyce zarobić można co najwyżej guza, paru nieprzyjaciół i kilka nieprzytomnych spojrzeń. Zyski są więc umiarkowane. Publika tego nie doceni. Koledzy nie zrozumieją. Powiedzą, że patrząc na drzewa nie dostrzega się lasu. A las, jaki jest każdy widzi: wyższy wzrost, niższe stopy, pracodawcy błagający matki na 10-letnich płatnych urlopach wychowawczych o to, by zechciały natychmiast wrócić do biurek i fabryk za podwójną gażę, dolar tani jak papier toaletowy za Gomułki, ale ogólnie dostępny, emeryci, niczym pączki w maśle, na Florydzie, premier Miller w swobodnej konwersacji z królową Matką itp. To jest temat na debatę budżetową, a nie jakieś tam dyrdymały wydumane.

Janusz JANKOWIAK