Poniedziałkowe notowania przyniosły raczej pozorne uspokojenie nastrojów, które w piątek przybierały chwilami charakter typowej paniki. Stanowiło to jednak okazję do oceny wysokiego stopnia zależności bieżącej sytuacji na GPW od nastawienia inwestorów operujących na amerykańskich rynkach akcji. Tym sposobem analiza perspektyw rodzimej koniunktury w szerszym niż zazwyczaj zakresie musi opierać się na właściwej ocenie tego, co obecnie zachodzi w przypadku obu wiodących indeksów giełdowych świata. A tu nie widać wiele poza wysokim ryzykiem, ograniczoną przewidywalnością i raczej złudną nadzieją, że trend boczny w przypadku DJIA nie ulegnie załamaniu, a trwający spadek Nasdaq Composite to tylko dopełniający się ruch powrotny do pokonanej w połowie stycznia linii trendu spadkowego, co uzasadniałoby oczekiwania silnego wybicia tego indeksu już w najbliższym czasie.Tego typu układ byłby zbawienny dla znajdujących się w coraz trudniejszej, by nie powiedzieć beznadziejnej, sytuacji głównych indeksów GPW. Praktycznie cała wczorajsza sesja przebiegała pod znakiem testowania przez WIG20 wsparcia w okolicach 1600 pkt. Z punktu widzenia teorii Elliotta, choć nie tylko, jest to już ostatni poziom, który daje realne podstawy do zakwalifikowania tegorocznych spadków jako korekty zapoczątkowanej w październiku trzymiesięcznej zwyżki. Poniżej tej wartości każde pozytywne myślenie o średnioterminowych perspektywach rodzimego rynku akcji w zasadzie traci rację bytu. Stąd wniosek, że termin ostatecznego rozstrzygnięcia kwestii koniunktury dla GPW, jakiegokolwiek by ono było, zdaje się być już bardzo bliski.