Długi Ukraińców za rosyjski gaz wciąż są niespłacone, a sytuacja z pośrednikiem, sprzedającym surowiec m.in. do Polski, nieuregulowana. Eksperci uważają, że wpłynie to na eskalację konfliktu paliwowego pomiędzy Moskwą i Kijowem.

Wczoraj upłynął termin spłaty zadłużenia za dostawy rosyjskiego gazu na początku tego roku. Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko stwierdził w ubiegłym tygodniu, że jego kraj winien jest Gazpromowi blisko 2 miliardy dolarów. Przedstawiciele ukraińskiego koncernu Naftogaz proponują, żeby dług zrestrukturyzować i ostateczny termin spłaty przesunąć na wrzesień. Władze w Kijowie przygotowały nawet ulgi podatkowe dla spółki, aby mogła rozliczyć się z gazu pobranego w styczniu i lutym od Rosjan.

Gazprom jednak nie zgadza się na późniejsze uregulowanie zobowiązań i żąda jak najszybszego wyjaśnienia sytuacji. Poza tym zarząd rosyjskiego koncernu nie chce usunięcia z rynku RosUkrEnergo gazowego pośrednika. Spółka sprzedaje gaz na Ukrainę oraz do Polski, Słowacji, Rumunii i Węgier. Rząd w Kijowie zamierza odebrać firmie prawo do sprzedaży surowca nad Dnieprem oraz eksportu na Zachód. Obowiązki RosUkrEnergo, zgodnie z planem gabinetu Julii Tymoszenko, przejmie Naftogaz. Dostawy błękitnego paliwa według rządowego schematu miały być realizowane od wczoraj.

Jednak RosUkrEnergo wciąż sprzedaje surowiec. Zdaniem ekspertów, Ukraińcom będzie trudno całkowicie wyeliminować pośrednika. - Jeśli Kijów do końca kwietnia nie spłaci długu i nie pozwoli działać RosUkrEnergo, to znów wybuchnie konflikt między Rosją i Ukrainą - uważa Jurij Korowin, dyrektor Olgaz-Inwest, firmy handlującej paliwem. Specjaliści mówią, że teraz stanowisko Kijowa może być bardziej zdecydowane, gdyż kończy się okres grzewczy i Ukraińcy nie ulegną szybko groźbom ograniczenia dostaw.

"Kommiersant"