Po czterech kolejnych sesjach spadkowych ceny ropy naftowej dotarły wczoraj do poprzedniego dołka sprzed półtora tygodnia, ukształtowanego nieco ponad 100 USD za baryłkę. Negatywne sygnały dotyczące światowej gospodarki mogą zepchnąć notowania poniżej niego, a wtedy będzie już można mówić o zmianie krótkoterminowego trendu na spadkowy.
Notowania ropy tylko na krótko podbiły wczoraj dane amerykańskiego Departamentu Energii na temat stanu zapasów surowca w USA w poprzednim tygodniu. Okazały się one zaskakujące w przypadku rezerw benzyny, które spadły po raz trzeci z rzędu i to dużo bardziej, niż oczekiwali analitycy - o 4,53 miliona równoważników baryłek. Zapasy samej ropy zgodnie z oczekiwaniami jednak wzrosły, i to już po raz jedenasty w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Dobrze to obrazuje, że popyt na surowce w znajdującej się w kłopotach amerykańskiej gospodarce wyraźnie osłabł i wygląda na to, że wreszcie powoli zaczęło to docierać do inwestorów. W ostatnich dniach stracili oni też pretekst do kupowania surowców na fali osłabiającego się dolara. Przez dwa dni amerykańska waluta drożała, zaś wczoraj kurs stabilizował się.
Z prognoz MFW wynika, że hamowanie będzie mieć charakter globalny - obniżone zostały nie tylko prognozy dla USA, lecz także wielu innych gospodarek, w tym chińskiej. Zły to sygnał dla cen surowców.
Po południu naszego czasu na rynku nowojorskim płacono po 100,41 USD za baryłkę ropy, czyli
o 0,5 proc. mniej niż dzień wcześniej. Od zamknięcia z poprzedniej środy ropa staniała o ponad 5 proc.