Od ustanowienia przez WIG rekordowych notowań w lipcu minionego roku upłynęło 186 sesji. W tym czasie indeks stracił blisko 29 proc. W najgorszym momencie tracił 34 proc. w porównaniu z ubiegłorocznym maksimum. W 2000 r. kilkumiesięczna fala spadkowa, jaka nastąpiła po pęknięciu internetowego bąbla, zabrała 35 proc. wartości WIG.
W obu przypadkach dołki ruchu zniżkowego wypadły praktycznie w tym samym momencie. W 2000 r. w 137 sesji od zakończenia hossy, tym razem 134 sesje. Następnie, zarówno osiem lat temu, jak i obecnie przez 20 kolejnych sesji nastąpiło odbicie, które przyniosło wzrost o mniej więcej jedną dziesiątą. Po nim przyszło kolejne osłabienie, po którym doszło do jeszcze jednej fali zwyżkowej. Aktualnie ma ona dość ograniczoną siłę. Mocniejsza była w 2000 r. W efekcie zaznaczyły się dysproporcje w poziomie indeksu WIG, jaki został ustanowiony w 186 sesji od szczytu hossy. Aktualnie sięga 5 pkt proc. Z jednej strony wyznacza to potencjał wzrostu notowań na naszej giełdzie w krótkim terminie. Z drugiej, znaleźliśmy się obecnie w specyficznej sytuacji. Mniej więcej po takim czasie, jaki teraz upłynął od osiągnięcia maksimum hossy, w 2000 r. zakończyła się korekta pierwszej fali spadkowej i rynek wkraczał w kolejną odsłonę bessy.
Upuszczanie powietrza
To oznaczałoby, że nasza giełda nie tylko ma niewielki potencjał wzrostowy, ale również wyczerpuje się czas odreagowania. W kolejnych tygodniach moglibyśmy spodziewać się stopniowego pogarszania koniunktury. Czy takie dość jednoznaczne wnioski stawiane na podstawie jednej tylko obserwacji mają sens?
Skala zniżek z ostatnich miesięcy nie jest spotykana często. Podobne przeceny zdarzały się jedynie kilka razy w historii, między innymi właśnie w 2000 r., a wcześniej w 1998 r. i po załamaniu się pierwszej hossy z 1994 r. Stąd też dwie ostatnie daty nasuwają się jako naturalne porównania dla rozwoju sytuacji na parkiecie.