Pierwsza sesja tego tygodnia nie zatarła złego wrażenia, jakie pozostawiły notowania z piątku. Po początkowej próbie odrabiania strat podaż znów doszła do głosu. Może nawet trudno mówić o podaży, bo obroty były minimalne. Bolączką rynku jest zupełny brak kupujących. Wystarczy tylko trochę większa aktywność podaży, by zepchnąć kursy w dół. W efekcie wczorajszej zniżki WIG znalazł się w dolnej połowie przedziału, w jakim porusza się od drugiej połowy stycznia.
Tym samym oddaliła się perspektywa ataku na opór w rejonie 50 tys. pkt, a pojawia się znów zagrożenie przełamaniem styczniowego dołka, zlokalizowanego przy 44,5 tys. pkt. Dziś trudno jest jeszcze przesądzać o powrocie zniżek na parkiet, ale skoro od kilku miesięcy nie ma wątpliwości, że giełda znajduje się w trendzie spadkowym, to konsekwencją takiej diagnozy jest przyjęcie, że zniżki są bardziej prawdopodobne niż wzrosty.
Takie przypuszczenia znajdują potwierdzenie w zmieniającym się nastawieniu inwestorów na amerykańskim parkiecie. "Pożywką" dla odbicia notowań zapoczątkowanego w połowie marca były nadzieje na to, że najgorsze gospodarka USA i tym samym spółki mają już za sobą. Teraz okazuje się, że z gospodarką nie jest aż tak źle, jak przewidywały najczarniejsze scenariusze. Potwierdziły to choćby kolejne lepsze od oczekiwań dane, tym razem o sprzedaży detalicznej.
Jednak coraz większe zaniepokojenie budzi kondycja przedsiębiorstw. Inwestorzy tracą nadzieję, że spowolnienie obejdzie się łagodnie z zyskami firm spoza sektorów finansowego i nieruchomości. To skłoniło Goldman Sachs do sformułowania opinii, że rynek czeka weryfikacja w dół tegorocznych prognoz zysków. To zaś oznaczać będzie rozczarowanie, bo wierzono w wyraźną poprawę wyników w drugiej połowie tego roku.
Rozczarowanie, że wypadki nie toczą się tak, jak zakładano, jest groźnym zjawiskiem. Inwestorzy podejmujący decyzje na podstawie błędnych przesłanek co do poprawy sytuacji w drugiej połowie roku mogą teraz je weryfikować. Oznaczałoby to zwiększoną podaż akcji na parkiecie w USA.