Wydawać by się mogło, że w okresie ograniczonego dostępu do finansowania i ochładzającej się koniunktury na rynkach nieruchomości nie znajdzie się wielu chętnych do podejmowania rekordowych wyzwań. Nic z tych rzeczy. Wielkie inwestycje mieszkaniowe (i nie tylko), w których liczba lokali liczy się w dziesiątkach tysięcy, stają się w krajach Europy Środkowo-Wschodniej coraz popularniejsze.
Na czoło w przyciąganiu potężnych inwestycji wysuwa się Rumunia. Tamtejszy rynek nieruchomości - zarówno mieszkaniowych, jak i komercyjnych - uważany jest przez wielu za najbardziej perspektywiczny w regionie. Po części dlatego, że dopiero niedawno wszedł w okres dynamicznego rozwoju, a popyt na nowe budownictwo pozostaje bardzo duży. Tymczasem miejscowa deweloperka jest wciąż "w powijakach", brakuje dużych przedsiębiorstw zdolnych do realizacji złożonych projektów. Tę sytuację wykorzystują silni gracze z Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Izraela.
Hiszpańskie doświadczenia
Wrażenie robią plany firmy Menchero, nienależącej bynajmniej do największych deweloperów na Półwyspie Iberyjskim. Na obszarze 28 mln mkw. chce ona zbudować osiedle liczące 54 tys. mieszkań - skala jak na Bałkany wciąż zupełnie niespotykana. Podobną inwestycję Hiszpanie realizowali już "na własnym podwórku", w okolicach Toledo. Koszty przedsięwzięcia szacują na 1,6 mld euro.
W praktyce, nieopodal Bukaresztu, w pobliżu dzisiejszej miejscowości Sohatu, powstanie nowe spore miasto z wszelkimi obiektami użyteczności publicznej. Jest to tym ważniejsze, że do stolicy będzie stąd około 40 km. To stwarza spore możliwości powstawania prywatnych klinik i szpitali, szkół i przedszkoli, miejskiej komunikacji. Części zysków z inwestycji Hiszpanie upatrują właśnie na tym polu. W ramach projektu, nazwanego "Fin de Carrera", co tłumaczyć można jako "Koniec kariery" bądź "Koniec wyścigu", wybudowane zostaną nie tylko łączniki z drogami szybkiego ruchu, ale również odcinek linii kolejowej.