Nie minął nawet rok od czasu, kiedy w sprawie akcji pracowniczych w energetyce trzeba było urządzać wysłuchanie publiczne w Sali Kongresowej. Zamieszanie było ogromne, Skarbowi Państwa grożono wartymi nawet miliard złotych pozwami. Zarzuty dotyczyły wywłaszczenia i nierównego traktowania akcjonariuszy. Chodziło o to, że pracownicy mieli dostać przywilej wymiany walorów swoich akcji pracowniczych na papiery holdingów, które z tych firm wtedy budowano. A prawem tym nie obejmowano właścicieli, którzy wcześniej odkupili akcje od pracowników (wszystkim wiadomo, że papierami handlowano nierzadko pod przysłowiową bramą, nie do końca zgodnie z prawem).

Wtedy szef sejmowej komisji skarbu, a obecnie minister skarbu Aleksander Grad opowiadał się mocno po stronie akcjonariuszy niebędących pracownikami energetyki. Sprawę rozstrzygnięto po ich myśli, sytuacja na kilka miesięcy się uspokoiła.

Teraz jednak, kiedy konwersja akcji ma ruszyć, znowu pojawiają się problemy. Skoro grono objętych prawem do wymiany akcji się powiększyło, to wiadomo, że "na głowę" wypadnie każdemu mniej. I tym razem minister skarbu ma poważniejszy kłopot. Bo musi nie tylko załagodzić narastające niezadowolenie wśród akcjonariuszy i nie tylko uporać się z całym bałaganem, który pozostawili po sobie poprzednicy. Musi też trzymać się zasad, o których mówił, będąc jeszcze w opozycji. A wtedy opowiadał się za zasadą "każdemu po równo".

Chociaż, prawdę mówiąc, gdyby tej zasady trzymali się wszyscy rządzący, to żadnej wymiany akcji i całego tego zamieszania nigdy by nie było.