Największe centrale związkowe doszły do porozumienia i żądają na przyszły rok dla wszystkich pracowników 15-proc. podwyżek. Wysłały już w tej sprawie list do wicepremiera Waldemara Pawlaka, który szefuje resortowi gospodarki i Komisji Trójstronnej. To właśnie w Komisji do 31 sierpnia ustala się wskaźnik przyrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwach z udziałem Skarbu Państwa lub samorządów lokalnych oraz budżetówce. A jeśli partnerzy nie dojdą do porozumienia, wysokość podwyżek wyznacza rząd. W budżecie na 2008 r. zaplanował na budżetówki wskaźnik 2,3 proc. (czyli wzrost płac o przewidywaną inflację), a dla przedsiębiorstw 6 proc.

Solidarność, OPZZ i Forum Związków Zawodowych poza 15-proc. podwyżkami dla wszystkich pracowników chcą ustalenia płacy minimalnej na poziomie 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Pracodawcy proponują wzrost wynagrodzeń o 5,9 proc. - Czyli o wskaźnik inflacji i 2/3 prognozowanego przez nas na 4,5 proc. wzrostu PKB - tłumaczy Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.

Propozycje związkowe praktycznie nie mają szans na przyjęcie. - Oczekiwanie tak wysokich podwyżek to nakręcanie spirali inflacyjnej - dodaje Starczewska-Krzysztoszek. Przypomina, że w I kwartale tego roku koszty firm rosły szybciej niż przychody, więc ich rentowność spadała. Powodem był wzrost wydatków na wynagrodzenia oraz usługi obce (m. in. podwykonawców). Minister finansów może być jednak hojniejszy niż przedsiębiorcy, bo dopuszcza 6-6,5 proc. podwyżki (przy założeniu wzrostu PKB o 5 proc. i inflacji na poziomie 2,5 proc.).

Tymczasem z opublikowanego wczoraj raportu TNS OBOP wynika, że pracownicy budżetówki mają się całkiem nieźle. Najbardziej zadowoloną z pracy grupą w Polsce są pracownicy administracji państwowej - wyprzedzili m.in. pracowników hoteli oraz pośredników finansowych.