Jeśli ktoś zakładał, że po nudnym poniedziałku wtorek będzie już trochę ciekawszy, to się nie zawiódł. Faktycznie, wtorek był trochę ciekawszy. Nie zmienia to faktu, że także i wczorajsza sesja należy raczej do tych, o których się później nie pamięta. Aktywność, owszem większa od tej z dnia poprzedniego, nadal pozostaje niska. Ponownie możemy sobie pomarzyć o obrocie przekraczającym 1 mld złotych. Mowa oczywiście o rynku kasowym. Na terminowym, co jest już prawidłowością, obrót mierzony wartością kontraktu jest znacznie wyższy, choć i tu do rekordów jeszcze nam sporo brakuje.

Jakie wnioski można wyciągnąć po takiej sesji? Od poniedziałkowego otwarcia rynek powoli się wznosi. Towarzyszy temu marna aktywność, ale jednak ceny idą w górę. Pewnie pobudza to wyobraźnię posiadaczy długich pozycji. Niestety, w tej chwili jest zbyt wcześnie, by mówić o przewadze popytu. Zwyżkę cen należy nadal traktować jako korektę wcześniejszego ich spadku. Skala wzrostu jest zbyt mała na poważniejsze wnioski. Niska aktywność także nie pozwala na bardziej optymistyczne oceny. Kto wie, może coś się z tego wykluje, ale na razie niewiele na to wskazuje. Gdy spojrzymy na rynek w perspektywie kilku miesięcy, cały zapał byków wydaje się mało ważny. Tu nadal skala odbicia po zimowej przecenie jest mała. Pojawiają się głosy, że to dobry okres na zakupy. Nie jestem tego taki pewien. W tej chwili sytuacja przypomina zwykłą korektę, która jest przerwą w trendzie spadkowym.

Wczoraj opublikowane dane makro w USA zdają się potwierdzać, że najgorsze wcale nie musi być już za nami, jakby chciała część inwestorów. Okazuje się, że ceny nieruchomości spadają szybciej, niż mówią prognozy. Szybciej od prognoz spada również poziom nastrojów konsumentów, co może być wskazówką, że konsumpcja w Stanach się dalej pogarsza. Pewnym pocieszeniem mogłyby być dane o sprzedaży nowych domów, gdyby nie fakt, że wartość publikacji sprzed miesiąca znacznie zrewidowano w dół.

Ogólnie więc dane mają złą wymowę, choć rynek amerykański zdaje się tym nie przejmować. Tu chyba bardziej liczył się fakt spadku ceny ropy naftowej, który tylko w niewielkiej części wynikał z umocnienia się dolara. Przyjdzie nam jeszcze te dane odchorować. Teraz widocznie na to nie pora. Popyt stara się przejąć inicjatywę, ale na staraniach na razie się kończy.