Kilkadziesiąt europejskich klubów piłkarskich to spółki giełdowe. Juventus czy Roma, Arsenal czy Tottenham, Besiktas czy Galatasaray - taki wybór mają inwestorzy włoscy, brytyjscy i tureccy, chcący wzbogacić swój portfel o "sportowe" papiery. Chętnych nie ma jednak zbyt wielu.
Nie od dziś wiadomo, że nawet wielkie kluby lepiej radzą sobie na boisku niż na parkiecie. Europejscy inwestorzy najwyraźniej nie są przekonani do specyfiki tej branży. Walory większości spółek piłkarskich z Wysp Brytyjskich, które jako pierwsze zainteresowały się tą formą pozyskiwania kapitału, są dziś tańsze niż przed dziesięciu laty, w niektórych przypadkach nawet o kilkadziesiąt procent. Zyski przynosić zaczęły dopiero w tym roku, ale nie jest to raczej trwały trend.
Ryzykowna lokata
Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Po pierwsze - duży stopień nieprzewidywalności co do wyników finansowych. Te bowiem zależą w ogromnym stopniu od tego, jak drużynie idzie na boisku - zwycięstwa pociągają za sobą wyższe kontrakty ze sponsorami i stacjami telewizyjnymi oraz premie od UEFA. A sukcesów sportowych nigdy nie można zaprogramować, co w ostatnich latach pokazał choćby przykład dysponującej setkami milionów funtów Chelsea, której mimo dużych oczekiwań nie udało się zdobyć żadnego z europejskich trofeów.
Jednocześnie wydarzenia, które w długiej perspektywie pozwalają wzmocnić klub sportowo, w danym kwartale mogą niekorzystnie zaważyć na zyskach. Dlatego mniejszościowi akcjonariusze klubów niezbyt przychylnym okiem patrzą na spektakularne transfery, duże inwestycje w infrastrukturę czy podwyżki uposażeń piłkarzy.