Refundacja poniesionych kosztów, na którą mogą liczyć unijne, więc także polskie, firmy, nie jest wcale łatwa. Przedsiębiorcy muszą wyłożyć na początek swoje pieniądze, po czym państwo może im zwrócić część - tylko tych tzw. kwalifikowanych, szczegółowo w każdym programie określonych - wydatków poniesionych na realizację projektu. Potencjalni beneficjenci muszą więc szukać zewnętrznych źródeł finansowania, bez których raczej trudno byłoby im wystartować z projektem. Praktyka z poprzednich lat pokazała, że najchętniej wybierany do tego jest kredyt. W programach obsługiwanych przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości, główny podmiot obsługujący dopłaty dla firm, na prawie 3,4 tys. podpisanych umów niespełna jedna na dziesięć była finansowana leasingiem (w tzw. działaniu 2.3 dotacje dla inwestycji - 334 na 2800 umów, a w działaniu 2.2.1 obejmującym wielkie inwestycje - 13 na 279 umów). Jakie są dotychczasowe doświadczenia firm leasingowych w finansowaniu inwestycji zasilających unijnymi pieniędzmi i co przeszkadza w większym wykorzystaniu branży leasingowej w "unijnych" projektach?
Leasingiem finansujemy
głównie maszyny
Ci beneficjenci unijnej pomocy, którzy dotychczas decydowali się na leasing, składali wnioski głównie o dopłaty na zakup różnego rodzaju maszyn przemysłowych. W poszczególnych firmach leasingowych inne przedmioty cieszyły się popularnością.
SGEF Leasing Polska specjalizujący się w maszynach i urządzeniach, najwięcej promes, czyli dokumentów wymaganych razem z wnioskiem o dopłaty, gwarantujących uzyskanie w przyszłości leasingu, wydał na maszyny poligraficzne. Ich wartość to 20 mln euro. Wartość wszystkich promes wydanych przez SGEF opiewała na 40 mln euro. Drugą w kolejności branżą było przetwórstwo tworzyw sztucznych (10 mln euro), następnie firmy zajmujące się obróbką metali oraz branża budowlana (po 5 mln euro).