Poniedziałkowe odbicie nie zmieniło obrazu amerykańskiej giełdy. Na koniec minionego tygodnia otrzymaliśmy silne sygnały świadczące o zmianie krótkoterminowego trendu na malejący. Ostrej przecenie towarzyszyły nienotowane od dawna obroty, co potwierdzało znaczenie tamtych wskazań. Zresztą sekwencja obrotów - malejąca aktywność inwestorów w trakcie ruchów w górę i zwiększająca się, gdy rynek zaczyna spadać - jest jedną z cenniejszych wskazówek dotyczących kierunku głównego trendu. Nie ma wątpliwości, że pozostaje on spadkowy. Uwagę w dalszym ciągu przyciągają kwestie związane z inflacją. O stopniu wyczulenia na nie świadczą reakcje rynku obligacji. Wczoraj rentowność brytyjskich papierów 2-letnich poszła w górę w największym stopniu od 10 lat. Zwiększyła się aż o 33 pkt bazowe, do 5,39 proc. To świadczy, jak wielkie są obawy przed podwyżkami stóp procentowych. Bezpośrednim impulsem okazała się majowa inflacja PPI, która wyraźnie przekroczyła oczekiwania i wyniosła 8,9 proc. Tym samym Wielka Brytania dołączyła w oczach inwestorów do USA i strefy euro, gdzie już w minionym tygodniu przesądzone zostało, że na dalsze cięcia kosztów pieniądza nie ma już szans.

Obniżka cen ropy naftowej na pierwszej sesji tego tygodnia korzystnie podziałała na inwestorów, ale tu pojawia się problem, czy bieżące ceny mogą wpłynąć na obniżenie oczekiwań i presji inflacyjnej, czy jednak dotychczasowy wzrost doprowadził do zmian w świadomości konsumentów i przedsiębiorców odnośnie do tempa wzrostu cen w gospodarce. Tego drugiego obawiają się banki centralne, gdyż oznaczałoby to utrwalenie wyższej inflacji i utrudniło walkę z nią. Konieczne stałyby się bardziej radykalne działania, by nie tylko wpływać na bieżące wskaźniki inflacji, ale również zbijać oczekiwania inflacyjne. Dla gospodarek i giełd byłaby to bardzo zła perspektywa. S&P 500 ma teraz opór przy 1376 pkt. Do chwili jego przebicia trzeba spodziewać się dalszego spadku.