Tak wyczerpującego tygodnia na rynkach finansowych dawno nie było. Spadające ceny akcji, bankructwo jednego z największych banków inwestycyjnych, problemy płynnościowe na rynku międzybankowym, a na koniec ratunek ze strony amerykańskiego rządu. Po takim tygodniu większość inwestorów zapewne kładła się spać z wielkim bólem głowy. Na szczęście ten ból szybko minie, ale niedługo może pojawić się inny - tym razem związany z wydarzeniami w gospodarce, a nie na rynkach finansowych.
Analitycy, komentatorzy oraz przedstawiciele amerykańskich władz zgodnie podkreślają, że pod wieloma względami ostatnie wydarzenia były wyjątkowe. I słusznie, bo konsekwencje obecnego kryzysu zarówno dla sektora finansowego, jak i gospodarki globalnej mogą okazać się naprawdę dotkliwe. Wystarczy uświadomić sobie, że słabość sektora finansowego oznacza, że firmom ze Stanów Zjednoczonych oraz Europy Zachodniej będzie trudniej sfinansować swój rozwój, a konsumentom będzie trudniej o kredyt. Banki, które zmagały się z kryzysem, najprawdopodobniej będą ostrożne przy podejmowaniu jakichkolwiek decyzji, próbując najpierw zebrać siły do dalszej działalności. Przedsiębiorcom w gospodarkach rozwiniętych równie trudno będzie uzyskać finansowanie poprzez emisje papierów wartościowych, gdyż potencjalni inwestorzy, nauczeni doświadczeniami minionego roku, będą żądać wyższej stopy zwrotu. Do tego dojdzie jeszcze pogorszenie nastrojów, które może zmniejszać skłonność amerykańskich lub europejskich przedsiębiorstw do podejmowania ryzyka i rozpoczynania nowych inwestycji. Sytuację pogarsza między innymi to, że trwający kryzys płynności jest w rzeczywistości kryzysem zaufania. A jak wiadomo, zaufanie łatwo stracić, ale bardzo trudno je odzyskać.
Co to wszystko może oznaczać dla przeciętnego Polaka? Wbrew pozorom, załamanie na rynku amerykańskim nie jest zupełnie obojętne dla kondycji polskiej gospodarki. Co prawda, zagrożenia są zapewne znacznie mniejsze niż w przypadku krajów bezpośrednio dotkniętych kryzysem kredytowym, jednak również dla nas mogą okazać się bolesne. Niemrawy wzrost u największych partnerów handlowych Polski nie wróży nic dobrego gospodarce. Już dane z ostatnich miesięcy, choć nie uwzględniały wpływu wrześniowych wydarzeń na rynkach finansowych, pokazały, że polska gospodarka powoli wyhamowuje. Niestety, w kolejnych miesiącach najprawdopodobniej nie będzie lepiej. Co więcej, choć na razie procesy te są niewidoczne, globalny wzrost awersji do ryzyka najprawdopodobniej będzie miał wpływ na dostępność oraz cenę kapitału potrzebnego do sfinansowania inwestycji w kraju.
Możemy być pewni, że jednym ze skutków kryzysu kredytowego będzie wzmożona czujność ze strony nadzoru finansowego, który z większą uwagą będzie przyglądał się rozwojowi rynków finansowych. Przede wszystkim (choć nie tylko) ujawni się to w Stanach Zjednoczonych, gdzie luki w nadzorze stały się szczególnie oczywiste. Niemniej akurat ten kierunek zmian nie powinien nadmiernie dziwić, gdyż, jak pokazują badania, cechą wspólną dotychczasowych kryzysów było to, że często następowały one po okresie liberalizacji finansowej, która powodowała znaczny wzrost dostępności niektórych instrumentów finansowych lub spadek ich cen. Dlatego naturalną i zapewne uzasadnioną odpowiedzią na trwający kryzys będzie wzmożenie czujności regulatorów. Z historii dotychczasowych kryzysów płynie również inna lekcja. Otóż skoro załamania na światowych rynkach pojawiają się już od dekad, możemy być pewni, że wbrew naszym wysiłkom i planom, kolejnemu kryzysowi nie uda się zapobiec. I podobnie jak to miało miejsce w przeszłości, w jego przeddzień inwestorzy będą tryskać optymizmem, argumentując, że tym razem sytuacja jest inna, a załamanie rynków nam nie grozi. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ten kolejny kryzys okaże się jednak mniej bolesny.
starszy ekonomista, Citi Handlowy