Baryłka ropy naftowej gatunku WTI taniała wczoraj o przeszło 4 USD i kosztowała w Nowym Jorku już tylko 67,75 USD, a w Londynie, gdzie handluje się gatunkiem Brent, nawet tylko 66,16 USD. Są to poziomy najniższe od początku 2007 r., a prawdopodobnie jeszcze nie mamy końca przeceny tego surowca.
W trakcie ostatnich sesji dla inwestorów bardziej istotne okazują się obawy co do recesji światowej gospodarki - a co za tym idzie, spadku popytu na surowce - niż możliwego ograniczenia podaży ropy przez kraje zrzeszone w OPEC. Problemy ekonomiczne są coraz bardziej widoczne w coraz większej liczbie państw, i to nie tylko USA i Europy Zachodniej. Parę tracą także emerging markets, które miały być w dobie kryzysu kołem zamachowym światowej gospodarki. Kilka dni temu o spadku tempa PKB poinformowały Chiny, niepokojące sygnały napłynęły wczoraj z Argentyny, niewesoła jest sytuacja w kilku krajach naszego regionu. Inwestorom nie potrzeba teraz lepszych powodów, żeby sprzedawać surowce.
W największej gospodarce świata, amerykańskiej, która jest źródłem kryzysu, popyt na ropę spada coraz szybciej. Wskazuje na to wzrost jej zapasów, który wyniósł w zeszłym tygodniu 3,18 mln baryłek.
Dodatkowo za spadkiem cen ropy przemawia umocnienie dolara, które podnosi jej koszt dla odbiorców rozliczających się w innych walutach.
OPEC zbiera się na szczycie w piątek. Jeśli podejmie decyzję bardziej radykalną niż spodziewane cięcie wydobycia o 1 mln baryłek na dobę, można spodziewać się wzrostu cen ropy. Ale zapewne tylko chwilowego.