Indeks WIG20, spadając w piątek o 3,8 proc., do poziomu 1555,68 pkt, ustanowił nowe dno rocznej bessy (w cenach zamknięcia), schodząc jednocześnie do najniższego poziomu od grudnia 2003 roku.
Indeks ten znalazł się więc o ponad 60 proc. poniżej szczytu hossy (29 października 2007 r.) i 43,5 proc. poniżej szczytu z przełomu lipca i sierpnia ub.r. Dla porównania, indeks dużych spółek po pęknięciu bańki internetowej również stracił 60 proc., ale wówczas spadki "rozłożyły się" nie na 12, ale na 19 miesięcy. Natomiast ostatnia duża fala w tamtej bessie przyniosła przecenę o 33,5 proc. Z tym że po spadku o 29 proc. miała miejsce trzytygodniowa korekta, która podniosła WIG20 o 12 proc.
To krótkie porównanie z bessą z lat 2000-2001 najlepiej pokazuje, jak krwawe żniwo zbiera obecny trend spadkowy. Sytuacja jest o tyle dramatyczna, że szeroko rozumiane fundamenty polskiej gospodarki są dobre i wątpliwe jest tak gwałtowne załamanie dynamiki PKB, jakie można było obserwować w latach 2001-2002. To oderwanie od fundamentów nie ma oczywiście większego znaczenia, bo okresy, gdy inwestorzy właściwie wyceniają akcje, można w historii polskiej giełdy w zasadzie policzyć na palcach.
Ten obraz bardzo negatywnych nastrojów dominujących na warszawskim parkiecie, obraz powszechnej niechęci do akcji i łatwo akceptowalnej sytuacji, gdy indeksy tracą dziennie po 5 proc., to jednocześnie obraz rynku, który jak wahadło, zbyt mocno wychylił się w jedną stronę. Rynku, który musi wrócić.
Mając w pamięci skalę październikowej przeceny, prawdopodobnie nikt nie ośmieli się wskazać potencjalnego punktu zwrotnego. Jest jednak prawdopodobne, że jest on coraz bliżej. Takim sygnałem przesilenia byłyby 3-4 sesje zakończone zwycięstwem popytu.