Sądzi Pan, że Enea zadebiutuje na giełdzie w listopadzie?
Wierzę, że może tak się stać. Zobaczymy, jak będzie wyglądała budowa księgi popytu na akcje. Wiem, że to nie będzie łatwy proces. Ale prywatyzacja Enei przez giełdę może być w najbliższych miesiącach jedyną okazją pozyskania pieniędzy na inwestycje. Każde inne środki, np. z kredytu bankowego, będą trudniejsze do zdobycia i bardzo drogie. Jeśli uda się uzyskać cenę za akcje na zadowalającym poziomie i wprowadzimy Eneę na giełdę, to do końca przyszłego roku sprzedamy pozostałe jej akcje inwestorowi branżowemu.
Analitycy twierdzą, że popyt na akcje może być nieduży nie tylko z powodu spadku zaufania do giełdy, ale też z powodu zbyt wysokiej ceny.
Nikt - ani zarząd Enei, ani minister skarbu - nie ma pewności, że oferta będzie sukcesem. Liczymy jednak, że inwestorzy podzielą nasze zdanie, iż w trudnych czasach najbezpieczniej jest inwestować właśnie w energetykę. Przykładem może być CEZ, którego notowania na giełdzie są nie najgorsze w porównaniu z innymi spółkami. Wiemy, że będzie trudno osiągnąć dobry wynik, jeśli chodzi o debiut Enei, ale nie jest to niemożliwe. Na wszelki wypadek zapewniliśmy sobie możliwość udziału dużych inwestorów branżowych w ofercie. Przewidziano dla nich do 2/3 akcji. Znaliśmy także część opinii analityków, którzy z dużą rezerwą oceniali plany debiutu Enei. Wyjście było takie: albo się wycofać z prywatyzacji i wrócić do niej za kilka lat, albo wprowadzić spółkę na giełdę i sprawdzić, czy rzeczywiście na rynku jest tak źle, jak się sądzi.
Jeśli ten debiut nie wyjdzie, to oznaczać to dla nas będzie, że skoro branża energetyczna sobie nie radzi, to tym bardziej oferty publiczne innych spółek nie mają szans.