W czwartek na Wall Street w pełnej okazałości pojawiły się emocje znane z czasów niedawnego kryzysu – prowadząca do gwałtownej wyprzedaży akcji panika, a następnie nadzieja granicząca z euforią. Bez względu na to, w jakim stopniu te stadne zachowania to efekt psychologiczny, a w jakim skutek działania automatycznych systemów transakcyjnych, trudno byłoby czwartkowe wydarzenia zbyć stwierdzeniem, że jest to nieznaczący incydent. Gwałtowny skok zmienności na Wall Street (popularny wskaźnik ATR z 10 sesji podskoczył w przypadku S&P 500 do 26 pkt, co jest wartością największą od kwietnia 2009 r.) nakazuje obserwować sytuację jeszcze uważniej niż do tej pory ze względu na dynamikę wydarzeń na rynkach.
[srodtytul]Drugie dno, czyli fundamenty[/srodtytul]
Podstawową kwestią jest pytanie o to, jakie uwarunkowania umożliwiły tak gwałtowne reakcje na rynku. Trwają spekulacje na temat roli wspomnianych automatycznych systemów handlu, które wywołały lawinę zleceń stop-loss (ucinających straty), powszechnie przyczyn szuka się też w obawach dotyczących kondycji finansowej krajów peryferyjnych strefy euro.Jak zwykle bywa w takich przypadkach, gwałtowne reakcje rynku mają podwójne dno. Pod powierzchownymi wytłumaczeniami kryją się czynniki, o których nie słyszy się na co dzień.
O tego rodzaju czynnikach pisał dla „Parkietu” w piątek Wojciech Białek, główny analityk CDM Pekao (jego komentarz, chociaż ukazał się już po czwartkowych wydarzeniach na Wall Street, powstał jeszcze przed nimi), który zwrócił uwagę na niebezpiecznie wysoki odczyt wskaźnika wyprzedzającego ISM Manufacturing (który przekroczył właśnie 60 pkt), świadczący o przegrzewaniu się koniunktury w amerykańskim przemyśle, a także na trwający spadek dynamiki podaży pieniądza w USA: „W 1987 r., cztery dni po podaniu informacji o osiągnięciu przez ISM Manufacturing poziomu 60 pkt, rozpoczął się giełdowy krach, który osiągnął dwa tygodnie później największy w historii jednodniowy spadek wartości głównych indeksów o ponad 20 proc. (...) Ktoś, kto boi się tej analogii (wzmocnionej przez podobne jak w 1987 roku zachowanie dynamiki podaży pieniądza M1 w USA od sierpnia ub.r.), powinien więc zachować ostrożność na rynku akcji przynajmniej do połowy czerwca”.
Co prawda czwartkowy krach na Wall Street nie okazał się na szczęście tak dotkliwy jak ten z października 1987 r. (tym razem w najgorszym momencie sesji S&P 500 spadał o 8,9 proc., podczas gdy 19 października 1987 r. było to aż 20,5 proc.), ale i tak był to jeden z najgorszych dni w całej historii amerykańskiej giełdy (polscy inwestorzy mogą się o tyle cieszyć, że najbardziej dramatyczne chwile czwartkowej sesji za oceanem po prostu przespali, a piątkowa reakcja na GPW była w efekcie dość spokojna).