Na Wall Street odetchnięto z ulgą. Na otwarciu poniedziałkowych notowań wszystkie trzy główne indeksy w USA – Dow Jones, Nasdaq Composite i S&P 500 zwyżkowały o 1 proc. „Summers odnosił się krytycznie do polityki luzowania ilościowego i światowe rynki euforycznie przyjęły wiadomość, że nie będzie uczestniczył w jej zbyt szybkim 'naprawianiu'" – napisał w swoim komentarzu Nick Raich, szef spółki Earnings Scout.

Obecny prezes Fed Ben Bernanke odejdzie ze stanowiska z końcem stycznia przyszłego roku. Do tej pory za najpoważniejszego kandydata do objęcia jego fotela uważano właśnie Summersa. Pojawiły się nawet pogłoski, że prezydent Barack Obama mógłby ogłosić jego nominację jeszcze w tym tygodniu. Jednak osoba byłego sekretarza skarbu budziła poważne kontrowersje nie tylko na Wall Street, ale także w Senacie, gdzie kilku wpływowych polityków Partii Demokratycznej wyrażało sprzeciw wobec jego kandydatury. Nie będąc pewnym nominacji Summers się wycofał. Wypominano mu bowiem, że był jednym z architektów liberalizacji sektora bankowego w czasach administracji Billa Clintona, co doprowadziło do kryzysu i wielkiej recesji w kilka lat później.

Inwestorzy uznali, że rezygnacja Summersa ustawiła w pozycji faworytki obecną wiceprezes Rezerwy Federalnej Janet Yellen, która jest jednym z architektów obecnej polityki monetarnej banku centralnego, polegającej m.in. na agresywnym wykupie obligacji. Eksperyment, którego celem jest utrzymywanie niskich stóp procentowych w celu stymulowania gospodarki jest jedną z przyczyn trwającej od dłuższego czasu giełdowej hossy. Dlatego rynki reagują bardzo nerwowo na każdą pogłoskę o zbliżającym się końcu luzowania ilościowego. „Gołębia" Yellen jest z punktu widzenia inwestorów dużo lepszym wyborem od „jastrzębiego" Summersa, choć jeszcze nie jest do końca przesądzone, że to właśnie na nią wskaże Barack Obama. Wiceprezes Fed ma jednak za sobą poparcie nie tylko Wall Street, ale także 350 wybitnych ekonomistów, którzy napisali do prezydenta list w tej sprawie.