- Zatrudnianie obcokrajowców ze wschodniej Europy obniża koszty pracy w Czechach – oświadczył na łamach gazety „Pravo" Lubomir Zaoralek, minister spraw zagranicznych i lider kampanii wyborczej partii socjaldemokratycznej. – Liczby to potwierdzają, a my mówimy dość. Nie chcemy importu taniej pracy. Chcemy odpowiednich płac dla naszych obywateli – dodał.

Socjaldemokraci z wyższych płac zrobili główny punkt swojego programu ekonomicznego przez wyznaczonymi na 20 i 21 października wyborami. Ale te wezwania do podwyżek płac na razie nie zwiększają popularności partii, która w sondażach opinii publicznej wyraźnie ustępuje ugrupowaniu ANO miliardera Andreja Babisa.

Szybki wzrost gospodarczy pozwolił Czechom obniżyć bezrobocie do poziomu najniższego w Unii Europejskiej, a wiele firm skarży się, że brak pracowników jest barierą dalszego rozwoju. Babis, którego majątek szacuje się na ponad 3 mld USD, wzywa do ułatwień w zatrudnianiu ludzi z innych krajów sąsiadujących z Unią, takich jak Ukraina. Wypowiada się natomiast przeciwko przyjmowaniu uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki i za odrzuceniem unijnej decyzji o alokacji migrantów przybywających spoza Europy.

Podczas czteroletniej koalicji rządowej socjaldemokraci i ANO często spierali się w takich kwestiach jak wydatki budżetowe, to obie partie zgodziły się na podwyżki w sektorze publicznym, podniesienie płacy minimalnej i emerytur. W minionym tygodniu zapowiedział podniesienie płac nauczycielom o 15 proc. i o 10 proc. wszystkim innym pracownikom strefy budżetowej. Ma to wywrzeć presję na prywatne spółki, by w ten sposób zabiegały o pracowników.  Zaoralek twierdzi, że płace w Czechach nie odzwierciedlają tamtejszej wydajności, która jest porównywalna z niemiecką i uważa, że pracownicy w tym postkomunistycznym kraju członkowskim Unii Europejskiej zasługują na „zachodnie płace".