Gdy na jesieni 2008 r. przez świat przetaczała się pierwsza fala kryzysu finansowego, niemiecka kanclerz Angela Merkel pozwoliła sobie na złośliwą uwagę, że amerykańscy bankierzy powinni byli skonsultować się ze szwabską gospodynią domową i nauczyć się od niej zarządzania finansami. Później przestała jednak sypać tego typu „złotymi myślami". Okazało się bowiem, że niemieckie banki również są w fatalnej kondycji i trzeba im zapewnić wsparcie. „Większość Europejczyków lubi myśleć, że amerykańska bankrutokracja jest gorsza od jej europejskiej kuzynki. Wskazują na władzę Wall Street i niesławne obrotowe drzwi między amerykańskimi bankami i rządem Stanów Zjednoczonych. Ogromnie się mylą. Europejskimi bankami przed 2008 rokiem zarządzano tak fatalnie, że bezmyślni bankierzy z Wall Street wyglądali przy swoich europejskich odpowiednikach niemal na profesjonalistów" – napisał Janis Warufakis, były grecki minister finansów. Przytoczył on dane mówiące, że na początku kryzysu niemieckie, francuskie, holenderskie i brytyjskie banki były wystawione na ryzyko kredytowe warte ponad 30 bln USD. Gdyby Grecja zbankrutowała w 2010 r., potrzebny byłby dla nich pakiet ratunkowy wart około 10 tys. USD na głowę każdego mieszkańca tych czterech krajów. W USA w przypadku realizacji najgorszego możliwego scenariusza na jesieni 2008 r. potrzebny byłby pakiet dla banków wynoszący tylko 258 USD na każdego mieszkańca.
Od wybuchu kryzysu minęło już ponad 10 lat, a europejskie banki wciąż kiepsko się prezentują na tle amerykańskich. Branżowy indeks Euro Stoxx Financials zyskał od dołka z marca 2009 r. około 40 proc. i wciąż jest sporo poniżej przedkryzysowego szczytu. Tymczasem S&P 500 Financials wzrósł przez ostatnie 10 lat o około 320 proc. i jest bliski przedkryzysowego szczytu. O ile akcje JPMorgan Chase zyskały przez dekadę 530 proc., Goldman Sachsa podskoczyły o 140 proc., a Bank of America o 540 proc., o tyle papiery Deutsche Banku zniżkowały w tym czasie o ponad 50 proc., Commerzbanku o ponad 60 proc. a UniCreditu o ponad 30 proc. Przecena europejskich banków od przedkryzysowych szczytów była jeszcze bardziej spektakularna: Deutsche Bank stracił 91 proc., Commerzbank 97 proc., a UniCredit 94 proc. Łączny zysk netto wszystkich niemieckich banków wynosił w 2017 r. zaledwie 19,9 mld euro (z czego 2,2 mld euro przypadało na cztery największe banki) i był mniejszy od zysku netto JPMorgan Chase. Europejscy pożyczkodawcy są daleko w tyle również pod względem jakości portfela kredytowego. W 2018 r. udział złych długów w portfelach amerykańskich banków wynosił 1,3 proc., gdy we włoskich 10 proc., w portugalskich 12 proc., a w greckich aż 45 proc. Nie powinno więc nas dziwić, że Europejski Bank Centralny nadal prowadzi bardzo ostrożną politykę i niedawno zdecydował się zapewnić sektorowi finansowemu kolejny zastrzyk wsparcia w postaci trzeciej rundy programu TLTRO.
Powrót do stymulacji
TLTRO to program preferencyjnych pożyczek dla banków, w ramach którego w dwóch rundach z 2016 i 2017 r. EBC przydzielił 739 mld euro, z czego ponad połowa trafiła do włoskich i hiszpańskich banków. Pożyczki te były udzielane warunkowo i miały iść na pobudzenie przez banki akcji kredytowej dla gospodarki realnej. Były to wówczas kredyty czteroletnie. W czerwcu część pożyczek z tego programu będzie miała zapadalność mniejszą niż 12 miesięcy, a to oznacza, że będą mogły być w dużo mniejszym stopniu wliczane do wskaźnika stabilnego finansowania netto (NSFR). Gdyby EBC nie zapewnił nowej rundy TLTRO, wiele banków musiałoby się mierzyć z pogorszeniem wskaźników kapitałowych. Unijny bank centralny zdecydował jednak na ostatnim posiedzeniu, że we wrześniu rozpocznie trzecią rundę TLTRO. Program ma potrwać do marca 2021 r., a w jego ramach mają być oferowane pożyczki dwuletnie. Jednocześnie EBC dał do zrozumienia, że w tym roku nie podwyższy stóp procentowych. Steen Jakobsen, główny ekonomista Saxo Banku, twierdzi, że za pomocą tych działań EBC zamierza jedynie kupić czas, aż w drugiej połowie roku (czyli po wyborach do Parlamentu Europejskiego, w których sukces mogą odnieść populiści) dojdzie do ekspansji fiskalnej w strefie euro.
Clemens Fuest, szef niemieckiego instytutu Ifo, uważa, że EBC doszedł już do granic możliwości swojej polityki i nie będzie w stanie wiele zrobić, jeśli mocno pogorszy się sytuacja gospodarcza. Niektórzy analitycy poważnie biorą jednak pod uwagę scenariusz, że unijny bank centralny wróci do skupu obligacji w ramach programu QE. – Biorąc pod uwagę, że są granice tego, jak daleko mogą zostać obniżone stopy procentowe, rośnie szansa, że EBC będzie musiał ostatecznie ponownie uruchomić QE – twierdzi Andrew Kenningham, ekonomista firmy Capital Economics.
– Kolejna runda TLTRO nie przełoży się na poprawę wyceny europejskich banków w długim terminie. Wynika to z czynników, jakie przyczyniły się do kolejnej interwencji EBC. Po pierwsze, problemy strukturalne krajów „południa Europy" stawiają pod znakiem zapytania jakość aktywów posiadanych w bilansach przez banki włoskie, francuskie, portugalskie czy greckie, to z kolei zwiększa ryzyko utraty stabilności przez europejski system bankowy. Ekspozycja francuskich i niemieckich banków na włoskie długi jest duża, więc można traktować kolejną rundę TLTRO jako kupienie czasu przez ECB – mówi „Parkietowi" Piotr Żółkiewicz, zarządzający funduszem Zolkiewicz & Partners Inwestycji w Wartość FIZ.