Dla porównania: mieszkańcy Rumunii poświęcają tej czynności niemal 54 minuty, a Estończycy – 48,5. Pomimo że czas, jaki Polacy przeznaczają na dojazd do pracy, należy do najkrótszych na świecie, rośnie liczba osób, które systematycznie pokonują wielokilometrowe dystanse - donosi rynekpracy.pl. Z danych Eurostat wynika, że w 2008 roku prawie 300 tys. Polaków w trakcie codziennej drogi do pracy przekraczało granice województw. Mobilni okazali się mieszkańcy łódzkiego oraz małopolskiego. Wysoka lokata tych województw to wynik bliskiej obecności dużych ośrodków miejskich – Warszawy oraz Śląska. Tam bowiem kierują się za pracą mieszkańcy tych rejonów. Im dalej od dużych aglomeracji, tym mniej osób pokonuje długie dystanse. Do mało mobilnych należą mieszkańcy Pomorza oraz Podlasia. Dojazdy do pracy są zjawiskiem typowym dla społeczeństw w fazie transformacji. Choć coraz częściej decydujemy się na pracę z dala od dotychczasowego miejsca zamieszkania, to nadal nie stać nas na relokację – kupno lub wynajęcie mieszkania czy domu. Godzimy się na męczące i czasochłonne, lecz tańsze dojazdy.

W porównaniu z sytuacją sprzed dwóch czy trzech dekad wykonaliśmy jednak duży krok do przodu. Jeszcze na początku lat 90-tych większość Polaków rozważała możliwość zatrudnienia jedynie w miejscu zamieszkania, najlepiej w najbliższym sąsiedztwie. Obecnie na dojazdy do i z pracy jesteśmy w stanie poświęcić kilka godzin dziennie.

Można przypuszczać, że wraz ze wzrostem zamożności Polaków, będzie rosnąć także zainteresowanie pracą poza miejscem zamieszkania. Jednocześnie coraz większą popularnością będą cieszyły się rozwiązania i wzorce pochodzące z bardziej rozwiniętych krajów. Dobrym przykładem są tutaj tzw. hotele- kapsułki. Ich pomysł narodził się w Japonii, gdzie komunikację utrudnia wyspiarskie położenie kraju. Goście tych lokali nie płacą za pokój, ale za kapsułkę – niewielką przestrzeń wyposażoną jedynie w łóżko, budzik, telewizor i radio. Pierwszy polski hotel-kapsułka powstał w październiku 2009 roku na warszawskim Żoliborzu.