Ci, którzy liczyli na to, że w czwartek na indeksami warszawskiej giełdy zaświeci w końcu słońce, znów musieli się obejść smakiem. Słońce owszem znów mocno świeciło, ale tylko za oknami.
Oczekiwanie na zatrzymanie korekty, z którą mamy bez wątpienia do czynienia w Warszawie, cały czas się więc przedłuża. Co prawda w czwartek pojawiła się nadzieja na to, że faktycznie dojdzie do jakieś zatrzymania spadków. Przez długą część notowań indeks WIG20 oscylował bowiem przy poziomie zamknięcia z środy, a momentami miał nawet zrywy i wychodził na nieco większy plus. O to by wyjść nad kreskę walczyły również inne europejskie indeksy, ale również i w tym przypadku ruch ten był mało przekonujący.
Wszystko zresztą to co działo się w pierwszej części notowań przestało mieć znaczenie, kiedy do gry wszedł kapitał amerykański. Brak wyraźnego odbicia również na Wall Street pogrążył wskaźniki giełdowe Starego Kontynentu, a szczególnie mocno oberwał nasz WIG20. Dwie ostatnie godziny handlu w Warszawie to był już tylko popis niedźwiedzi. Indeks największych spółek spadał ponad 1 proc. i próby zakończenie korekty trzeba odłożyć co najmniej do piątku. Ostatecznie WIG20 zamknął notowania 1,1 proc. pod kreską. Dla naszego flagowego indeksu była to już ósma spadkowa sesja w ciągu ostatnich dziesięciu dni notowań. Z lokalnego szczytu nieznacznie powyżej 2200 pkt, przeszliśmy obecnie do obrony 2000 pkt.
Pocieszający jest natomiast fakt, że czwartkowym spadkom towarzyszyły już stosunkowo niewielkie obroty. Na całym rynku wyniosły one 850 mln zł. Oczywiście to jeszcze o niczym nie przesądza, ale warto zwracać uwagę choćby na najmniejszy rynkowy szczegół.