Ponad pół roku po ustanowieniu dna ubiegłorocznej bessy przez S&P 500, wspinaczka amerykańskiego indeksu odbywa się na zasadzie „krok do przodu (trochę mniejszy) krok do tyłu”. Podczas gdy jeszcze w pierwszych tygodniach marca główny benchmark Wall Street dotknął grudniowego dołka na fali obaw związanych z upadkiem Silicon Valley Bank, to teraz dla odmiany jest blisko dotknięcia lokalnej górki z początku lutego (prawie 4200 pkt).
Ten meandrujący trend na Wall Street to skutek przysłowiowego przeciągania liny między siłami pozytywnymi (obniżanie się inflacji, bliski koniec podwyżek stóp procentowych) i negatywnymi (widmo recesji na horyzoncie). Analogiczne wzloty i upadki widać w comiesięcznym sondażu Bank of America wśród zarządzających funduszami. Podczas gdy ich oczekiwania odnośnie do kondycji gospodarki jeszcze w lutym podniosły się do poziomu najwyższego od roku, to w kwietniu są najniższe od czterech miesięcy.
Kolejnych wskazówek na temat wpływu trendów gospodarczych na kondycję spółek w USA dostarczy rozpoczynający się właśnie sezon publikacji raportów za I kwartał. Według powszechnych oczekiwań należy liczyć się z przypieczętowaniem „recesji wynikowej”, definiowanej jako drugi z rzędu spadek rok do roku zysku operacyjnego firm z S&P 500 (liczonego jako suma z czterech kwartałów).