W środę FOMC zdecydował o podniesieniu stóp procentowych o 25 pkt baz. Stopniowe przycinanie skali podwyżek oraz utrzymywanie zapowiedzi o potencjalnych kolejnych to wskazówka, że za oceanem jastrzębie wzbiły się już prawie na docelową wysokość. Obecnie stopy kształtują się tam w przedziale 450–475 pkt baz., a do końca roku najbardziej oczekiwany jest wzrost jeszcze o co najmniej 75 pkt baz. W cyklu zacieśniania znajdują się nadal EBC oraz Bank Anglii. W rezultacie powszechnie zakłada się, że zjawisko tzw. dezinflacji będzie przybierać na sile i scenariusz ten rozgrywany jest od kilku miesięcy na poszczególnych rynkach akcji. Deglobalizacja, pandemia, polityka klimatyczna UE, wzrost zamożności społeczeństwa chińskiego (wzrost wynagrodzeń) oraz odejście w UE od rosyjskiego gazu i ropy to jednak elementy, które wciąż wpływać mogą proinflacyjnie na koszty produkcji. Są oczywiście również elementy deflacyjne związane ze spowolnieniem gospodarczym, wynikające m.in. ze spadku inwestycji, popytu konsumpcyjnego. Wypadkowa tych dwóch przeciwstawnych wpływów, jak zawsze okaże się miarą trudną do zaprognozowania, wystarczy jednak, aby będąca ich rezultatem inflacja utrzymała się powyżej celów, aby odebrać bankom centralnym argumenty do ekspansywnej polityki monetarnej. Choć wszyscy przyzwyczaili się już do taniego pieniądza, to dotychczasowa dłuższa historia pokazuje, że niskie stopy procentowe były raczej zjawiskiem przejściowym.