Lipiec przyniósł imponujące odreagowanie bessy na Wall Street. Miesięczna zwyżka S&P 500 o 9,1 proc. okazała się największa od listopada 2020 r. (kiedy to inwestorzy zachwycili się perspektywą szczepionek na Covid-19). Z kolei od dna bessy odnotowanego w połowie czerwca amerykański benchmark podniósł się do chwili pisania tego artykułu o jeszcze bardziej pokaźne 12,3 proc.

Kluczową techniczną barierą, na jaką może natrafić szarża byków, jest 4177 pkt, czyli poziom, na jakim położona jest lokalna górka S&P 500 z początku czerwca.

W tle trwa debata na temat tego, czy akcje zdyskontowały już całość spowolnienia gospodarczego. Naszym zdaniem wkalkulowane w ceny zostało umiarkowane spowolnienie, natomiast nie da się tego powiedzieć o ewentualnej recesji z prawdziwego zdarzenia. Nawet jeśli – jak wynikałoby z naszej analizy – wcześniejszy spadek S&P 500 zdyskontował z nawiązką dotychczasowy spadek indeksu ISM Manufacturing do 52,8 pkt (poziom najniższy od 25 miesięcy), to w trakcie prawdziwej recesji (2020, 2008/2009, 2001) ISM typowo schodzi co najmniej w okolicę 40 pkt. Takiego scenariusza jeszcze nie ma w cenach akcji, a przecież należy się z nim liczyć w coraz większym stopniu. Wystarczy zerknąć na coraz mocniej odwracającą się krzywą rentowności obligacji w USA – to klasyczny sygnał ostrzegawczy przed recesją.