Po 18-proc. spadku ze szczytu S&P 500 podjął próbę zasłużonego odreagowania. Ale czy to już koniec całego trendu zniżkowego? Sprawę komplikuje jastrzębia postawa Fedu, który już za dwa tygodnie ma rozpocząć redukcję swojego bilansu.
Skala tegorocznej przeceny na Wall Street – spadek S&P 500 o 18 proc. z rekordu wszech czasów – osiągnęła już rozmiary, które w „normalnych" okolicznościach można by uznać za wyczerpujące w całości temat korekty spadkowej w ramach hossy. Poprzednie nierecesyjne spadki S&P 500 po 2009 r. wyniosły: -19,8 proc. w grudniu 2018, -14,2 proc. w lutym 2016 i -19,4 proc. w październiku 2011. Tamte wyprzedaże były dobrymi momentami do zakupów akcji.
Pytanie jednak, czy obecnie mamy do czynienia ze wspomnianymi na początku „normalnymi" okolicznościami? Wydaje się, że zasadniczą kwestią odróżniającą wymienione historyczne przypadki od obecnej sytuacji jest postawa Rezerwy Federalnej. Tym razem bank centralny nie tylko nie skapitulował przed giełdowymi „niedźwiedziami" – co było charakterystyczne dla dołków wymienionych korekt – lecz wręcz przeciwnie, dopiero ma wejść w najbardziej jastrzębi etap swej polityki, wraz z uruchomieniem od czerwca redukcji bilansu, czyli operacji odwrotnej do QE. Ryzyko polega na tym, że aby zdusić inflację, Fed może być zmuszony zdusić też wzrost gospodarczy.