S&P 500 wkrótce po otwarciu szybował o 4 proc. względem poniedziałkowego zamknięcia. To, co serwisy informacyjne tłumaczyły jako reakcję na to, że Citigroup pochwaliło się, że w pierwszych dwóch miesiącach roku wypracowało zysk operacyjny, można odczytywać jako szukanie pretekstów do odbicia w warunkach bardzo silnego wyprzedania rynku. Pod wieloma względami ostatnia fala zniżkowa w USA doprowadziła różnego rodzaju wskaźniki techniczne do poziomów tak niskich, jak u dna październikowej paniki lub jeszcze niżej. Przykładowo: Dow Jones znalazł się ostatnio aż 37 proc. poniżej swojej rocznej średniej kroczącej, podczas gdy październikowe minimum wyniosło 32 proc. Ostatni raz tak dramatyczne wyprzedanie notowano w 1932 r., czyli w trakcie Wielkiego Kryzysu. Lata 1930-1932 były dotąd jedynym okresem w całej historii Dow Jonesa, kiedy znajdował się on tak nisko względem średniej. Oscylator stochastyczny na wykresie miesięcznym tego indeksu jest z kolei na poziomie, na którym ukształtowały się wszystkie dołki bessy w powojennej historii Wall Street. Rekordowo nisko w tym samym okresie spadła z kolei 10-letnia stopa zwrotu z indeksu S&P 500 - wynosi prawie minus 50 proc. W warunkach takiego pesymizmu, do silnego odbicia może dojść w każdej chwili, co udowodnił początek wczorajszych notowań. Co więcej, są to warunki wystarczające potencjalnie do odreagowania trwającego nie parę dni, ale zmieniającego koniunkturę w perspektywie przynajmniej kilku tygodni. Dla porównania: zakończenie jesiennej fali wyprzedaży doprowadziło do zatrzymania bessy na ponad dwa miesiące. Szanse na to, że potencjał spadkowy chwilowo się wyczerpał, nie są absolutnie równoważne ze stwierdzeniem, że "skazany“ na rychłe zakończenie jest cały długoterminowy trend spadkowy. Logika bessy każe czekać na sygnały w postaci przebicia poziomów oporu.