A samo zachowanie? Indeks ponownie stracił ok. 4 proc., a kontrakty 3,4 proc. Drugi z rzędu wyraźny spadek cen chyba jest wystarczającym powodem, by twierdzić, że mamy do czynienia ze spadkiem przynajmniej tak ważnym, jak ten z przełomy czerwca i lipca ubiegłego roku.
Tydzień rozpoczął się od próby kontynuacji odbicia, jakie miało miejsce w poprzedni piątek. Nawet się to udawało przez trzy kolejne dni. Ceny powoli się wznosiły. Problem był jedynie w tym, że wznosiły się gównie na otwarciu, by w trakcie sesji słabnąć. W konsekwencji środę zakończyliśmy po raz trzeci pod poziomem otwarcia, co sprawiło, że na wykresie dziennym pojawiła się złowróżbna sekwencja trzech czarnych świec, z których każda była położona wyżej od poprzedniej. Niby wzrost, ale faktycznie każdego dnia potyczkę wygrywała podaż. Taki układ sugerował utrzymującą się przewagę podaży, która miał się wkrótce ujawnić. Przynajmniej spadkiem do okolic minimum z poprzedniego piątku.
W czwartek taki spadek nadszedł. Przewaga się ujawniła, ale w skali znacznie większej. Ceny nie tylko spadły w okolice wspomnianego dołka, ale także go wyraźnie pokonały. Na wykresie dziennym pojawiła się wielka czarna świeca, która była jednocześnie potwierdzeniem wcześniejszego sygnału wyjścia pod linię łączącą lokalne dołki z ostatniego półrocza. Wczorajsza przecena była właściwie tylko konsekwencją spadku z czwartku.
W trakcie tych dwóch dni przeceny pokonane zostały w biegu, dwa poziomy wsparcia w postaci dołków z połowy grudnia i początku listopada. Przecena zatrzymała się w okolicy poziomu 2200 pkt. Z jednej strony poziom ten ma znaczenie psychologiczne, a z drugiej jest to okolica dołka z początku listopada.
Po przecenie o 200 pkt w ciągu trzech dni można się spodziewać choćby próby odreagowania. Z takim nastawieniem będziemy podchodzić do przyszłego tygodnia. Oczywiście żaden poziom wsparcia nie kusi nas, by walczyć z tendencją. Do zmian w nastawieniu do rynku zmusi nas dopiero przełamanie jakiegoś poziomu oporu. W tej chwili pierwszym jest poziom startu tej przeceny, czyli szczyt ze środy. Mało prawdopodobne, by nastroje miały się zmienić tak diametralnie.