Ta relatywna słabość polskiego rynku akcji jest frustrująca i zniechęca do lokowania kapitałów na giełdzie. I to paradoksalnie może być pozytywny sygnał.

Sytuacja techniczna na wykresach indeksów WIG20 i WIG nie daje obecnie żadnych  podstaw do podjęcia nie tylko decyzji o kupnie akcji, ale nawet do ich akumulacji w oczekiwaniu na powrót hossy. Ostatnie zwyżki to wyłącznie ruch korekcyjny, więc po jego zakończeniu należałoby zakładać przynajmniej test kwietniowych minimów, a w pesymistycznym scenariuszu ich przełamanie i wyznaczenie nowych. Układ sił zmieni się dopiero w momencie, gdy oba indeksy wrócą wyraźnie powyżej lokalnych dołków z końca marca i pierwszych dni kwietnia. Wciąż będzie zbyt wcześnie, żeby mówić o sygnale kupna i powrocie do trendu wzrostowego, ale będzie duża szansa na to, że kwietniowe minima wyznaczą kres mającej swój początek jeszcze w styczniu spadkowej korekty.

Być może jednak nie jest tak źle, jak to prezentują wykresy. Można oczekiwać, że kapitały które „hasają" na rynkach rozwiniętych, wypychając giełdy na nowe rekordy lub wielomiesięczne maksima, wreszcie trafią również na rynki wschodzące. W tym właśnie na GPW, windując w górę kursy. Innym źródłem nadziei jest to, że na polski rynek trafi część środków, która teraz płynie na rodzimy rynek długu, z każdym dniem obniżając jego rentowność. Można też liczyć na pewną powtórkę z historii i kopię zachowania z ubiegłego roku. Wówczas też pierwsza połowa roku upłynęła pod znakiem słabych nastrojów i relatywnej słabości GPW na tle zagranicznych parkietów. Odwrócenie sytuacji niespodziewanie nastąpiło w czerwcu i z przerwami trwało do końca roku.

Mając powyższe na uwadze, a także pamiętając o prawdopodobnych obniżkach stóp procentowych przez RPP i oczekiwanym odbiciu gospodarczym w drugiej połowie roku, można przewrotnie powiedzieć, że w tym roku najlepszym komunijnym prezentem nie będą gotówka, rower, tablet czy laptop, ale akcje polskich spółek. Za pół roku będzie szansa je drożej sprzedać.